.
NUMER 2 / LIPIEC 2019

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Muzyka a Technologia

Często spotykana percepcja takiego hasła to "muzyka kontra elektronika". Percepcja słuszna, choć tylko częściowo, bo jak się dobrze rozejrzeć to niby jak muzyka ma powstawać bez instrumentów? A instrument, to technologia... Każdy instrument?

U pradziejów naszej rasy, kiedy nie było żadnej elektroniki muzyka jednak powstawała. A na czym? A na ludziach. Pierwszy i jak dotąd jedyny instrument, który nie wymagał technologii to ludzki głos, a do każdego innego dźwięku trzeba było coś wystrugać. A "wystrugane" to już technologia. I co z tego, że pierwsze bębny to był pusty pniak, w który nasz obrośnięty przodek walił ułamaną gałęzią? Ale walił i najczęściej do jakiegoś rytmu.

Czyli, technologia jest w służbie muzyki niemal od momentu odkrycia jej (muzyki) istnienia.
A na dodatek wygląda na to, że rytm to my mamy w genach, a nie tylko w naukach muzycznych.

Skoro "technologia jest w służbie muzyki" to może warto popatrzeć z jakimi to idzie konsekwencjami. A jest ich tyle samo pozytywnych, co negatywnych.

Zacznę od negatywnych. Tak się składa, że człowiek nie potrafi na naszej planecie wyprodukować niczego w sposób nieszkodliwy. Już słyszę pytanie "a niby komu szkodzi fortepian?!". Ano, fortepian to drewno, różne metale, kupa lakierów, a do niedawna także kość słoniowa. Na drewno ścina się drzewa, rujnuje habitaty zwierząt, wydobycie metali samo w sobie to katastrofa biologiczno-ekologiczna, a późniejsza ich obróbka to spalany węgiel lub ropa i masa ścieków poobróbkowych. Słonie niestety oddawały "kość" wyłącznie w postaci martwej i dlatego jest ich mało, coraz mniej. Piękny, koncertowy fortepian ma podwójną cenę, tę w pieniądzach i tę w zniszczonej naturze. W podobny sposób można się przyjrzeć każdemu instrumentowi i dla każdego znajdzie się ścieżkę, która zaczyna się jakąś formą niszczenia lub krzywdzenia. I najczęściej płacą za to obywatele tego świata, którzy byli tu na długo przed nami, zwierzęta.

I tak można by podsumować cenę instrumentów, które dla uproszczenia będę dalej nazywał "klasycznymi", ale jedną bardzo ważną cechę trzeba im jednak przyznać. One są najczęściej "recyrkulowalne". Fortepian rzucony w las po kilkunastu latach zamieni się w kupę trocin i pordzewiałego żelastwa, a potem i to jakoś zostanie przez Naturę wchłonięte.
A co z elektroniką? Do niej przecież nie wycina się drzew!! Elektronika to metale, często rzadkie i bardzo trujące, plastik, szkło, a wszystko o czasie rozkładu tysięcy lat, nie wspominając o wydzielanych w trakcie ich cyklu życia (od wytwarzania po kasację) truciznach.

Gdybym powyższe słowa wygłosił na żywo do grona muzyków, muzykologów i słuchaczy spodziewam się przynajmniej dwu pytań:

"To co, ma nie być muzyki?" oraz,
"No dobrze, i co z tym zrobić?"

Na pierwsze odpowiedź jest oczywista, nie istniejemy bez muzyki (do tego tematu wrócę przy okazji rozmowy o powiązaniach muzyki z językami) i wszelkie próby zmian w tej dziedzinie to coś pomiędzy utopią, nonsensem a katastrofą.

Na drugie pytanie odpowiedzi należy szukać w nauce i science-fiction. Może nadejdzie czas kiedy nauka zrealizuje praktycznie to co w "Star-Trek'u" jest znane od pięciu dekad: pełną recyrkulację materii. A póki co, starajmy się oszczędzać naszą planetę i wszystkich jej mieszkańców najlepiej jak umiemy.

Teraz ta bardziej pogodna strona technologii.

Najpierw instrumenty klasyczne i ich rola w naszym życiu. Za czasów Mozarta, Bacha i całej plejady znanych twórców i mistrzów dostępność technologii była ograniczona do wąskiej grupy tych, których było na nią stać (co nie zawsze szło w parze z talentem), a nikomu nieznany choć być może utalentowany Janek to sobie mógł co najwyżej popiskać na własnoręcznie wystruganej fujarce. Na prawdziwy flet musiałby sprzedać gospodarstwo. Prawdą również jest, że o dostępie do narzędzi tworzenia muzyki trochę też decydował przypadek (casus Mozart vs Salieri), ale bez większego ryzyka można przyjąć, że właśnie z racji braku dostępu do technologii drugie tyle Mozartów, Bachów czy Borodinów przemaszerowało przez ludzkość nie zostawiwszy po sobie śladu. A szkoda, wielka szkoda.

Z początkiem ery przemysłowej nastąpiło przesunięcie środka ciężkości w technologii muzycznej z produkcji jednostkowej, unikalnej, a zatem bardzo drogiej, w stronę tworzenia instrumentów masowo, czyli dużo taniej, choć najczęściej kosztem ich jakości. Ale Janek mógł już sobie uskładać na jakiś godziwy i dużo lepszy od fujarki flet. W ręce dużo większej grupy potencjalnych muzyków trafiły tysiące gitar, skrzypiec, waltorni i wszelakiego muzycznego dobra.

I tu mały przystanek. Dobrze to czy źle? 

Doświadczenie z różnych dziedzin życia podpowiada, że ilość rzadko przeradza się w jakość. W przypadku muzyki jednakowoż dochodzi do głosu bardzo ważne zjawisko, świetnie zilustrowane przez Jerzego Waldorffa w cyklu Jego reportaży pt. "Muzyka łagodzi obyczaje". Otóż to, muzyka łagodzi obyczaje, a im więcej tych "obyczajów" złagodzi, tym lepiej w świecie, w którym chamstwo i agresja zaczynają być uznawane za normę. Ale, ale... Jerzy Waldorff nie zaznał zmasowanego ataku rapu (i pochodnych) na kulturę polską i byłoby mu pewnie trudno wziąć pod uwagę w swoich analizach rozkwit zastosowań różnych nieciekawych idei czy natłoku wyrazów na "ę" i "ą" w tym gatunku. Z drugiej strony bardzo wątpię czy taki erudyta i esteta jak Jerzy Waldorff uznałby rap za "muzykę". Bardziej za odgłosy fabryki traktorów na pełnym biegu.

To tyle z perspektywy socjo-społecznej. A co ma z tego muzyka?

Tak długo, jak długo mówimy o instrumentach klasycznych, czyli takich, które same nie grają, a do wykreowania czegoś cennego potrzebują muzyka, muzyka ma z tego same zyski. 
Wprawdzie nie wszyscy, którzy się dorwali do "muzycznego dobra" to zaraz Bachy, Mozarty czy Beethoveny, ale też nie wszyscy to beztalencia. Talent muzyczny jest rozdzielany nierówno, czasem 10/10, a czasem 2/10, ale każdego szkoda gdy się marnuje. I to bardzo dobrze, że technologia muzyczna "trafiła pod strzechy". Jest nam dzięki temu "łagodniej" w obyczajach, weselej w podróży "na fabrykę" i ciekawiej wieczorem, jak się zejść z kolegami muzykami-amatorami na jakąś małą jam session.

Trochę inaczej ma się sprawa z dźwiękami tworzonymi z użyciem elektroniki. Już z początkiem wczesnych lat ubiegłego wieku elektronicy wynaleźli sposoby generowania dźwięku bez instrumentu (tak wtedy uważano. Potem zaczęto używać terminu "syntezator". Nowo wymyślony instrument). Zaczęła się era syntezatorów analogowych, dość nieporadnych, ale pozwalających tworzyć (i tu odsyłam do pionierów jak Jean-Michel Jarre czy niemiecki Kraftwerk). Moog opanował świat muzyczny syntezatorem, który zajmował duży pokój, grzał jak wszyscy diabli i do pracy potrzebował kilometrów kabli, ale żeby grać, nawet cokolwiek, nadal potrzebował żywego muzyka. Dalej już poszło lawinowo. Powstawały firmy, które na wyścigi wynajdywały nowe urządzenia, coraz mniejsze, coraz sprytniejsze, coraz tańsze, ale ciągle mające problem z myśleniem na własną rękę. Potrzebowały muzyka. Większość z tych firm istnieje do dziś i produkuje swoje instrumenty, na które stać niemal każdego.

Kolejny krok to wkroczenie do muzyki technologii informatycznych, w tym popularnych komputerów. Z perspektywy dnia dzisiejszego trudno znaleźć bardziej obosieczny miecz.

Ostrze Prawe: nakładem ogromnych wysiłków tysięcy inżynierów, profesjonalnych instrumentalistów, programistów i mnóstwa innych specjalistów powstały aplikacje pozwalające w całości zreplikować klasyczny proces twórczy, od komponowania (jak z ołówkiem i papierem nutowym) przez proces nagraniowy (jak w sali koncertowej, gdzie można każdemu muzykowi powiedzieć co i jak ma grać),  przez miksowanie (jak w profesjonalnym studio obróbki dźwiękowej) aż po mastering i wypuszczenie muzyki do słuchaczy. Do tego, w miejscu centralnym są biblioteki instrumentów, nie syntetycznych, ale naturalnych, latami nagrywanych instrument po instrumencie, dźwięk po dźwięku, artykulacja po artykulacji. 

I dzięki temu taki muzyk jak Wasz Muzykant na Dyżurze może dziś w zaciszu swojego studia skomponować pełną suitę symfoniczną, która będzie brzmieć jak by była grana przez prawdziwą orkiestrę. Bez tej technologii do dziś, wzorem Janka, rzępoliłby smętnie gdzieś w kącie na jakimś rozstrojonym pianie.


Kompozytor i wykonawca: Witold Suryn

Technologia informatyczna w swej prostszej postaci wniknęła również bezpośrednio do instrumentów. Bity i bajty siedzą w praktycznie każdej klawiaturze, sekwencerze czy maszynie perkusyjnej. Szczęściem nie ma jej jeszcze w skrzypcach, kontrabasie czy puzonie, ale w takim flecie już potrafi być.


Kompozytor i wykonawca: Witold Suryn

Wreszcie, ta sama technologia zaczęła produkować narzędzia-skróty, narzędzia-grepsy, narzędzia-bryki. Takie muzyczne klocki Lego, żeby było łatwiej konstruować (zwracam uwagę na użytą terminologię) sekwencje dźwiękowe, nie wymagające muzycznego wykształcenia, ale w rezultacie słuchalne, a czasem nawet interesujące.

Ostrze Lewe. Technologia opisana powyżej dała szanse tworzenia (lub chałturzenia) bardzo wielu ludziom, w tym profesjonalistom pracującym dla najbardziej kaso-generatywnego przemysłu, mediów, pozbawiając tym samym pracy tysięcy wspaniałych muzyków, którzy nie tylko poświęcili dzieciństwo i młodość, żeby do perfekcji opanować instrument, ale zaufali swojemu talentowi, żeby utrzymać swoich bliskich. I nagle zostali ze swoim talentem na bruku.

Obraz raczej nieciekawy, ale szczęśliwie nie do końca prawdziwy. Wśród znanych i sławnych muzyków i kompozytorów zadaje się być starannie kultywowana wiara, że jeszcze bardzo długo nawet najcwańszy komputer nie zagra tak jak prawdziwy, rzetelny muzyk. Tacy goście jak Amerykanie John Williams (Wojny Gwiezdne, Harry Potter) czy James Horner (nieżyjący już kompozytor Titanica) ), Brytyjczyk Harry Gregson-Williams (Narnia), Kanadyjczyk Howard Shore (Władca Pierścieni), Niemiec Hans Zimmer (Piraci z Karaibów) czy Polacy jak Jan A.P. Kaczmarek (Finding Neverland) lub wspaniały Wojciech Kilar (Dziewiąta Brama) używają (lub używali), czasem wręcz w minimalnym stopniu, tego całego informatycznego bazaru różności po to tylko, żeby móc komfortowo tworzyć, dopracować materiał do ostatniego szczegółu, pokazać go "decydentom", a po jego zatwierdzeniu oddać go w całości w ręce jedynych prawdziwych specjalistów, orkiestry. I za to im dzięki zarówno w imieniu muzyków jak i słuchaczy.

To jednak nie koniec Ostrza Lewego. Wspomniane uprzednio muzyczne klocki Lego są powodem, dla którego świat muzyki został zainfekowany miernotą i hałasem, który niektórzy z uporem godnym lepszej sprawy nazywają "muzyką", a jej kreatorów "artystami". Nie jest to oczywiście zarzut, który można en masse postawić wszystkim, którzy tych klocków używają, bo nawet młotka można użyć mądrze lub marnie, niemniej jest to zjawisko na tyle powszechne, że jest już trudno udawać, że go nie ma. Nazwanie na jednym oddechu Mozarta i DJ Iksińskiego "artystami" jest tym samym, co nazwanie twórcy zamków nad Loarą i budowniczych bloków na warszawskim Ursynowie "architektami".

Ale czego jest więcej? Zamków czy bloków? I gdzie pojawia się więcej "konsumentów"? W zamkach, czy w blokach?

I z tym filozoficzny pytaniem rozstaję się z Państwem, moimi Czytelnikami i Słuchaczami.
 

Muzykant Na Dyżurze (czyli MND)
Witold Suryn

PS: Tym artykułem otwieram Forum Czytelników i Słuchaczy (adres poniżej) i mam nadzieję utrzymywać z Państwem stały kontakt na każdy temat muzyczny, na jaki Państwu przyjdzie ochota podyskutować.

Kontakt: [email protected]


Witold Suryn - kompozytor, pianista, basista i producent muzyczny. Komponuje od ponad 40 lat muzykę filmową, klasyczną, współczesne gatunki symfoniczne, jazz oraz muzykę do produkcji kinowych i telewizyjnych, wydaje albumy jazzowe, a ostatnio także gatunki elektroniczne. Współpracował z kilkoma młodymi reżyserami z Ameryki Północnej i Wielkiej Brytanii (Montreal)
https://musicwitold.wixsite.com/witold-suryn-music


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ