Tysiące twarzy...
1 czerwca 2023
roku, po piętnastu miesiącach, harcerski punkt pomocy dla uchodźców wojennych
z Ukrainy został zamknięty. Na odgórne decyzje nie ma się wpływu. Ze łzami
w oczach, bo w głębi serca pozostało przekonanie, że nadal jest potrzeba
jego funkcjonowania, wolontariusze ostatni raz zamykali drzwi pomieszczenia
na Dworcu Głównym PKP w Krakowie.
Zgaszone, dosłownie,
światło w pomieszczeniu nie wypełniło mrokiem zapomnienia najważniejsze-
go - troski o losy ludzi, tych zapamiętanych z imienia, z wyglądu lub tych
zupełnie anonimowych, przepływających niczym rzeka ze swoimi bagażami do
lepszego, a nade wszystko bezpiecznego, jakiegoś drugiego brzegu. Przez
ostatnie miesiące codziennie, średnio blisko dwa tysiące osób o coś pytało,
prosiło, dziękowało, żegnało się i ruszało w dalszą drogę.
Każdego dnia
stawaliśmy się powiernikami wielu tragicznych opowieści. Z bezsilności
przytulaliś- my, okazywaliśmy współczucie, po prostu byliśmy, bo przecież
w takich sytuacjach słowa "nie martw się, będzie lepiej" dosłownie stają
się pustym frazesem. A przecież w punkcie pomocy mieliśmy jedynie zadbać
o to, aby dla wszystkich potrzebujących nie zabrakło kanapek, gorącego
napoju, wody, dla dzieci czegoś słodkiego...
Piętnaście
miesięcy na dworcu to symboliczna próba zapisania w pamięci ciągu dalszego
dla piętnastu osób, poznanych z imienia, które nadal mieszkają w Krakowie
lub w jego okolicach, które tkwią w zawieszeniu, mimo że chcą wracać, tu
jakoś muszą żyć. Zostali..., bo małe dziecko, bo choroba, bo ciąża, bo
wiek, bo dom zburzony, bo ciągle niebezpiecznie. Wsłuchują się w dzwonek
telefonu, bo może po kolejnym nalocie uda się komuś z bliskich zadzwonić
z nowymi informacjami. Przekazują je dalej, czasem nawzajem sobie pomagają:
wymieniają się rzeczami, artykułami spożywczymi, informacjami o mieszkaniach
i pracy.
Historie są
prawdziwe, imiona zmienione. Ale właściwie skąd taki wybór i dlaczego?
Nie wiem, chyba tylko dlatego, że te osoby, nie potrafię wyjaśnić z jakiego
powodu, wpisały się w moją pamięć i z troską nadal im towarzyszę. Co je
łączy? Wszystkie chcą wrócić do Ukrainy. Pozwólcie zatem, że je przedstawię.
Oto Olena
- czterdziestoletnia blondynka, pełna poczucia humoru i uśmiechu od ucha
do ucha. Gdyby nie okoliczności, można by rzec, że "do tańca i do
różańca". Uciekła na początku wojny z ostrzeliwanego Żytomierza. Nie ma
w Polsce żadnych znajomych. Zamieszkała z innymi Ukraińcami w budynku jednej
z krakowskiej parafii. Chce być użyteczna i odwdzięczyć się za udzielone
jej schronienie. Sprząta kościół i pomaga w kuchni. Szuka dorywczych prac
w okolicznych domach i restauracjach. Czasem spotykam ją wędrującą przez
Kraków z mopem do sprzątania. Uśmiecham się - będzie miała pieniądze na
drobne wydatki. Uczęszcza na kurs języka polskiego. Gdy go opanuje, chociaż
w stopniu komunikatywnym, łatwiej znajdzie zatrudnienie.
Maryna
- niezwykle wrażliwa i taktowna, z wyższym wykształceniem i studiami podyplomowymi
w Polsce. Gdyby nie 7-letni syn, nie zdecydowałaby się na wyjazd z Kijowa.
Znalazła zatrudnienie w przedszkolu, ale nie wie, jak długo będzie tam
potrzebna. Mieszkanie wynajmowane z obcą współlokatorką z Ukrainy, jest
coraz droższe. Znów trzeba będzie szukać nowego. Z obawą myśli o tym, kto
się zajmie synkiem, gdyby się rozchorowała.
David i
Awtandyl - Gruzini z ukraińskiego Mariupola, wujek i dorosły siostrzeniec.
Ten pierwszy mówi po rosyjsku, drugi tylko w ojczystym języku. Nie znają
języka ukraińskiego, a to wywołuje złość i kpiny wśród innych uchodźców:
- naprawdę uciekli z Ukrainy i mówią tylko w języku wroga? To nie do przyjęcia!
Wiele razy interweniowałam słysząc te zaczepki pod ich adresem. Pracują.
Ciężko, fizycznie na budowach. Zdarzyło się, że jeden z pracodawców, nomen
omen Ukrainiec, nie wypłacił im wynagrodzenia. Płacą za wynajmowane mieszkanie,
sami się utrzymują, odkładają pieniądze na odbudowanie zrujnowanego domu
i wspominają piękną Gruzję. Niezwykle honorowi, z trudem przyjmują jakąkolwiek
pomoc. Wrócą, z pewnością wrócą po wojnie do Mariupola, a do Gruzji pojadą
na wakacje.
Ludmiła
- zanim ją zobaczyłam, usłyszałam jej płacz. Rozpaczała, bo znalazła tymczasowe
mieszkanie w okolicach Krakowa, a nie w samym mieście. Uspokoiłam ją wyznaniem,
że ja też tam mieszkam i nie wyobrażam sobie innego miejsca do życia. Dla
niej również okazało się ono idealne. W dniu swoich urodzin przyszła do
mnie na dworzec, gdzie pełniłam akurat służbę, aby podzielić się małym
ciasteczkiem symbolizującym tort. Po raz pierwszy przyszło jej spędzać
ten dzień bez rodziny i bez tortu. Za każdym razem, kiedy tylko ją spotykałam,
słyszałam: "Marineczka, ja tak tęsknię za swoimi..."
Irina
- dzielna kobieta, która oprócz fizycznej pracy i opieki nad dwójką swoich
dzieci, odbyła roczny kurs dokształcający, aby znaleźć lepiej płatne zatrudnienie
i pomagać w poszukiwaniu pracy innym Ukrainkom. W weekendy znajdowała siły
i czas, aby pomagać charytatywnie na dworcu.
Pan Walery
- zawsze w taki sposób o nim myślę. Uśmiechnięty, pogodny emeryt od początku
wojny razem z żoną w Krakowie. Spec od różnych napraw, ciągle pytający,
czy nie trzeba czegoś komuś zreperować. Nawet za darmo, bo chce się czuć
się potrzebnym.
Olga
- młoda, bardzo szczupła piękna kobieta z dwójką kilkumiesięcznych dzieci.
Oczy wypełniały się łzami, kiedy otrzymywała mleko i pampersy. Mam nadzieję,
że jakiś dobry anioł dalej się nią opiekuje.
Jarosława
- skromna, zamknięta w sobie nastolatka, która nad każdą otrzymaną kanapką
kreśliła w powietrzu znak krzyża. Nigdy o nic nie prosiła...
Dzieci
- tysiące dzieci spędzających różnie czas. Zdecydowana większość wybrała
szkołę, często dwie, tę w języku polskim i ukraińską online. Szybko uczą
się języka polskiego i niejednokrotnie, już nawet te młodsze, stają się
tłumaczami dla swoich mam. Niektórym nawet udało się podjąć studia. Po
zajęciach wędrują grupkami po mieście, czasem szukają dorywczej pracy.
Osoby chore
i niepełnosprawne - w Krakowie i jego okolicach funkcjonuje kilka ośrodków,
w których mieszkają, są leczone i rehabilitowane. Reszta korzysta z publicznej
służby zdrowia, do której jako uchodźcy mają takie samo prawo jak Polacy.
Często brak znajomości innego, oprócz ukraińskiego, języka jest dużym utrudnieniem
w komunikacji.
Galina z
Winnicy - całkiem nieźle radzi sobie z językiem polskim, którym porozumiewa
się z charakterystycznym wschodnim zaśpiewem. Znalazła mieszkanie i pracę
w gospodarstwie rolnym. Mimo młodego wieku, bardzo ciężko pracuje, ale
ma cel - odbudować swój dom.
Galina z
Lwowa - mieszka w kolejnym wynajętym mieszkaniu, za które płaci. Sprząta,
opiekuje się starszymi i chorymi osobami, piecze smaczne ciasta. Uczy się
języka polskiego z szacunku, jak sama mówi, dla kraju, który okazał jej
gościnę.
Yulia i
Alex - matka z dorosłym synem, muzycy: ona - była dyrygentka chóru
w trakcie leczenia choroby nowotworowej, on - skrzypek, skrzypce, niestety,
zostawił na Ukrainie. Z wypiekami na twarzach prezentują album z fotografiami
z koncertów. Często wstępują do kościołów, aby posłuchać przynajmniej muzyki
organowej.
Vlad
- nie sposób go zapomnieć. Już z samego rana przychodził po kawę i kanapkę,
i był już po porannej mszy z planem na kolejne w tym samym dniu. W podziękowaniu
uśmiechał się, przymykał oczy i składał ręce. Rzadko kiedy rozmawiał, a
jeżeli już to tylko po to, aby poinformować, gdzie i o której godzinie
jest jakieś kolejne nabożeństwo. Często słyszę w kościołach jak głośno
śpiewa z charakterystycznym wschodnim akcentem. Nie muszę go wypatrywać
- wiem, że to on.
Madame
- niestety z zaburzeniami psychicznymi. Pojawiła się bez pieniędzy z francuskim
paszportem z pierwszą falą uchodźców, ale to chyba tylko zbieg okoliczności.
Wrosła w dworcowy pejzaż, mimo że mówiła tylko w swoim ojczystym języku.
Pochodziła z Paryża, ale nie chciała tam wracać. "Mari, jestem wolnym człowiekiem,
nie jestem kloszardem". Ale, niestety, nim była. Z miesiąca na miesiąc
podupadała na zdrowiu: a to spuchnięte oczy, a to złamana noga, a to wybite
zęby... Bezsilność! Nie chciała iść do lekarza, nie chciała pomocy ze strony
konsulatu francuskiego i opieki społecznej, a na jakąkolwiek próbę rozmowy
o rodzinie wpadała w gniew i krzyczała. Skrajnie wyczerpana trafiła na
miesiąc do szpitala. Podobno znów wróciła na dworzec, ale, niestety, nas
już tam nie ma. Przychodzi do mnie w snach z uśmiechem ukazującym swe bezzębne
dziąsła. Budzę się z przerażeniem, że nie zdążę jej kupić nowych skarpetek
i bielizny. W rzeczywistości już jej nie spotkałam. Au revoir Carolyn.
Tysiące
twarzy...
"Tysiące twarzy,
setki miraży, to człowiek tworzy metamorfozy..." wyśpiewywała legendarna
polska wokalistka Kora.
Tysiące twarzy
- zapamiętanych, czasem bezimiennych ludzi z niewielkim bagażem podręcznym
i wielkim bagażem bólu, cierpienia, płynących jak fala w poszukiwaniu schronienia.
Setki miraży
- tak bardzo chciałoby się wierzyć, że to tylko fatamorgana, że to tylko
zły sen, ale niestety, wojenna rzeczywistość dotyka konkretnego człowieka,
dotyka Ciebie i mnie. Możemy pozostać obojętnymi, bo to przecież nas bezpośrednio
nie dotyczy albo możemy otworzyć serce i dłonie.
To człowiek
tworzy metamorfozy - oby z czasem te przemiany zmierzały ku lepszemu. To
Ty i ja uczestniczymy w tym przeobrażeniu, nie z wyboru, ale z konieczności,
które nam przyniosło życie. Zostaliśmy zamieszani przez historię w historii,
która dzieje się tu i teraz, w historii drugiego człowieka.
Dokąd zawędrujemy,
co będzie jutro, jak potoczy się Twój i mój los, a także losy obu narodów
- nie wiem. Wiem, że dzisiaj nasza, Twoja i moja siostra potrzebuje pomocy
- nie zamykajmy oczu, nie opuszczajmy rąk, nie odwracajmy głowy, nie odchodźmy
w pośpiechu. To jest miara naszego, mojego i Twojego, człowieczeństwa.
Epilog
Od lutego 2022
roku do lipca 2023 roku, wg straży granicznej, granicę ukraińsko-polską
przekroczyło 14 milionów uchodźców. Około 1,5 miliona pozostało w Polsce;
najwięcej w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie, Poznaniu, Łodzi i Gdańsku.
Kobiet z dziećmi jest dwa razy więcej niż mężczyzn, którzy nie są już w
wieku poborowym (60+). W Małopolsce przygotowanych jest 30 000 tysięcy
miejsc noclegowych, ale wiele osób wynajmuje mieszkania na własny koszt.
Osoby ze statusem uchodźcy UKR, które wystąpiły o nadanie numeru PESEL
(to tylko formalność), mają zapewniony bezpłatny dostęp do opieki zdrowotnej,
do rynku pracy i do świadczeń socjalnych. Często brak znajomości języka
jest przeszkodą w znalezieniu pracy. Owszem, są organizowane bezpłatne
kursy języka polskiego, ale ciągle jest ich za mało. Na udział w nich często
nie pozwala Ukrainkom konieczność opieki nad małymi dziećmi. Ewenementem
jest to, że w Polsce nie zbudowano dla uchodźców żadnych miasteczek i obozów,
w których mieliby przebywać mniej czy bardziej odizolowani. Polacy otworzyli
dla nich drzwi swoich domów i serc.
Maryla Kania
Maryla
Kania - harcmistrzyni z Hufca ZHP Kraków Śródmieście. E-mail: maryla.kania@onet.eu
|