| Kanada pachnąca przygodą
(cz.2)
Po intensywnej,
pełnej zachwytów pierwszej części naszej kanadyjskiej wyprawy, w której
drogi prowadziły od Montrealu przez prerie aż po zachodnie wybrzeże, czas
wkroczyć w kolejny, jeszcze bardziej różnorodny i malowniczy etap podróży.
Gdy pierwsze zachwyty już nieco opadły, a rytm drogi stał się znajomy,
Kanada otworzyła przed nami nowe przestrzenie. Tak zaczyna się druga część
opowieści, w której każdy kolejny dzień przynosił obraz wart zapamiętania.
Półtoragodzinna
przeprawa promem z kontynentu na Wyspę Vancouver do Nanaimo jest wielką
przyjemnością, bo przez całą drogę towarzyszą nam wieloryby! I nikt nie
pobiera dodatkowej opłaty za tę atrakcję. Spędzamy na wyspie kilka dni
wypoczywając po dwutygodniowej podróży z Montrealu, a zarazem przygotowując
się do drugiej części wyprawy już z naszymi przyjaciółmi z Polski. Leniwy
letni czas: plażowanie, spacery, lektura. Czasem serca biją nam mocniej,
kiedy na leśnych ścieżkach widzimy ostrzeżenia o niedawnej obecności niedźwiedzi
w tutejszych deszczowych lasach. W lokalnych wiadomościach radiowych mówią
o parze rowerzystów, która została zaatakowana przez czarnego niedźwiedzia.
Kobieta użyła specjalnego sprayu odstraszającego te zwierzęta i dzięki
temu uratowała życie swojemu partnerowi. Poważnie ranny mężczyzna trafił
do szpitala, ale dzięki Bogu przeżył. Spray na komary przewidzieliśmy,
ale tego na niedźwiedzie nie... Jeśli chcemy wędrować po górach, trzeba
będzie go zakupić.
Pozostawiamy
nasza roulotkę u przyjaciół w Courtenay i już bez ogona, dużo lżejsi odbieramy
Jolę i Jurka z lotniska w mieście Vancouver. Nasze pierwsze Airbnb okazuje
się dość sympatycznym i wygodnym miejscem. Vancouver skąpane w wodach Oceanu
Spokojnego i otoczone górami jest świetnie prosperującą metropolią portową
zwróconą w kierunku Azji, co jest widoczne na ulicach. Mam wrażenie, że
to jedno z najbardziej zróżnicowanych kulturowo, kosmopolitycznych miast
na świecie. Prawie połowa jego mieszkańców urodziła się poza Kanadą. Szczególnie
wielu chińskich migrantów przybyło do Vancouver po przyłączeniu Hongkongu
do Chin w latach 90-tych.
Canada Place
- z tego miejsca rozpoczynamy zwiedzanie miasta. To ogromny pawilon z białymi
żaglami ze szklanego włókna pokrytego teflonem przypominający flotyllę
żaglowców zacumowanych w porcie. Stąd podziwiamy niezapomniane widoki na
panoramę miasta i port.
Spacerujemy
po dzielnicy Gastown ze słynnym zegarem parowym. Dźwięk wybijanych przez
niego godzin przypomina gwizd pociągu. Taki dźwięk i stukot kół po szynach
towarzyszą nam przez całą naszą podróż, bo Kolej Transkanadyjska biegnie
prawie równolegle do autostrady nr 1, którą podążamy ze wschodu. Założycielem
dzielnicy Gastown był John Deighton znany jako "Jack gaduła". Przybył tu,
jak głosi legenda, w 1867 r. ze "swoją żoną Indianką, teściową, psem, dwoma
kurczakami, dwoma krzesłami i beczką whisky". Założył pierwszą karczmę
i zapoczątkował życie socjalne w tym pięknym zakątku Vancouver.
Cały następny
dzień spędzamy w kultowym Stanley Park, który jest główną atrakcją miasta.
Przemierzamy więcej niż 10 kilometrów panoramicznej promenady Seawall z
licznymi punktami widokowymi, plażami, kortami tenisowymi, boiskami do
krykieta, miejscami piknikowymi, a wszystko to na tle ośnieżonych gór,
błękitnego morza i drapaczy chmur w centrum. Ważnym miejscem dla naszych
polskich przyjaciół jest aleja gigantycznych słupów totemicznych przypominających
o pierwszych mieszkańcach tych ziem. Totemy umieszczono pośród olbrzymich
drzew, które kiedyś porastały ten region. Zwiedzamy także akwarium posiadające
w swych zbiorach ponad 60 tys. stworzeń, głównie morskich.
Niezwykłym
bogactwem i różnorodnością świata roślinnego uwodzi nas Van Dusen Botanical
Garden, do którego trafiamy kolejnego dnia. Poranna świeżość, zapach kwiatów,
rześkie powietrze są jak balsam wśród wielkomiejskiego zgiełku.
Całkowitym
przeciwieństwem tego ogrodu jest okolica w dzielnicy Downtown Eastside
przy ulicy Hastings. Słynie z bezdomności, zażywania narkotyków i prostytucji.
A i Chinatown jest miejscem niezbyt interesującym i można tu poczuć się
nieswojo, szczególnie wieczorem. Lepiej je omijać, jest obecnie cieniem
dawnego siebie.
W planie naszej
podróży mamy dziś Kelownę w Dolinie Okanagan, dokąd wyruszamy wczesnym
rankiem. Dużo sobie obiecuję, bo sporo już słyszałam o tym miejscu. Wkrótce
konfrontacja... Podjeżdżamy do naszego kolejnego Airbnb i w pierwszym momencie
nie wierzę własnym oczom! Miejsce przypomina jakiś warsztat stolarski,
w środku rozgardiasz, żeby nie powiedzieć bałagan. Przerażona usiłuję odtworzyć
hotele widziane po drodze w mieście. Przecież nie mogę naszych przyjaciół
wprowadzić do tego miejsca... Trzeba szybko znaleźć inne lokum! Ale
po chwili wychodzi starszy pan i prowadzi nas schodkami w dół do naszego
mieszkania. Ufff! Jest duże, przestronne, czyste, dobrze wyposażone, a
z tarasu roztacza się cudowny widok na dolinę i jezioro. Korzystamy z niego
do maksimum przesiadując tam o zachodzie słońca do późnych godzin nocnych.
Nie muszę dodawać, że z kieliszkiem wspaniałego wina z pobliskich winnic.
Jest dobrze! Czuję się odpowiedzialna za wszystkie rezerwacje Airbnb i
zaplanowaną trasę.
W Kelownie
spędzamy cały tydzień i jest to tydzień wspaniały. Miejsce ciepłe i bardzo
dobrze nasłonecznione, nadające się doskonale pod uprawę winorośli i wszelkiego
rodzaju owoców. Degustujemy soczyste, pachnące brzoskwinie i czereśnie,
które dojrzewały na drzewach, a które można kupić w przydrożnych budkach.
Sympatyczny właściciel Airbnb przynosi nam owoce i warzywa prosto z pola.
Rozkoszujemy się kąpielą w jeziorze, spacerami, a także świetnymi restauracjami.
Odbywamy kilka miłych wycieczek w okolicy. Miasteczko Osoyoos, tuż w pobliżu
granicy amerykańskiej oprócz doskonałych win, oferuje nam wspaniały spacer
po jedynej kanadyjskiej pustyni. Podziwiamy niezwykły pejzaż suchych pagórków
porośniętych kaktusami i aromatycznymi ziołami, a w tle lśni lustro jeziora
o najcieplejszych wodach w Kanadzie. Gościnna Dolina Okanagan cieszy się
dużą popularnością jako idealne miejsce dla seniorów na emeryturze.
W moich wspomnieniach
nie mogę pominąć wycieczki do Doliny Kettle (Kettle Valley Railway). Funkcjonowała
tam do 1963 r. trasa kolejowa, którą - wbrew sceptykom - udało się wybudować
w wysokich partiach, a która okrąża potężną górę i biegnie przez 16 mostów
na drewnianych palach. Dziś ta trasa zmieniona została na promenadę dla
pieszych i ścieżkę dla rowerów. Wędrówka w otoczeniu majestatycznych wzniesień
z widokiem na wspaniałą dolinę, gdzie błyszczy cudowne jezioro Okanagan,
zapada na zawsze w pamięć. Majestat tych gór budzi u mnie respekt pomieszany
z lękiem. Spray na niedźwiedzia nie był potrzeby, choć podobno w tych okolicach
żyje specjalny podgatunek tych zwierząt zwanych Kermode. Charakteryzują
się one jasnobeżowym kolorem sierści, mieszkają w pobliżu tras, którymi
łososie wędrują na tarło. Indianie wierzyli, że posiadają nadzwyczajną
moc i nazywali je niedźwiedziami-duchami.
Opuszczamy
tę wspaniałą dolinę i wspinamy się w wyższe partie Gór Skalistych po drodze
zwiedzając O'Keefe Ranch - elegancką siedzibę wiktoriańską z końca XIX
wieku. Największe wrażenie robi na mnie sklep rodem z westernu, na półkach
którego ustawiono przeróżne towary z tamtych czasów. Typowy sklep kolonialny,
w którym można było kupić mydło i powidło...
Docieramy do
trzeciego z kolei Airbnb w Golden nad rzeką Kicking Horse w odległości
80 km od Banff. Wita nas urocza młoda para - on z Gaspezji, a ona z Alp
Francuskich. Zwiedzając Kanadę zakochali się w Górach Skalistych, postanowili
pozostać i tu układają sobie życie. Z pasją opowiadają nam o regionie,
o rzece, o raftingu na niej, wreszcie o tym skąd wzięła się jej nazwa Kicking
Horse (Wierzgający Koń). Jeden z odkrywców regionu - geolog dr James Hector
przeprawiając się przez wodę został ogłuszony kopnięciem przez swojego
jucznego konia. Długo był nieprzytomny, a jego towarzysze o mało go nie
pochowali myśląc, że umarł. Domek jest nieduży, ale wygodny, z dużym tarasem
i BBQ. Okazuje się, że oprócz nas jest jeszcze inna para Polaków, którzy
za wikt i opierunek pomagają właścicielom Airbnb w budowie domu. Młodzi
ludzie w ten sposób podróżują po Kanadzie od Nowej Szkocji po Kolumbię
Brytyjską. Z satysfakcją uświadamiamy gospodarzom, że Polacy są większością
w tym zagubionym na końcu świata miejscu!
W ciągu dnia
pogoda nam sprzyja, jest słonecznie i ciepło, ale noce są chłodne, temperatura
spada nawet do 6 stopni C. Na szczęście jest koza, w której wcześnie rano
Jurek rozpala ogień. Spędzamy tu kolejny tydzień wędrując po górach, podziwiając
ich ogrom, urodę szczytów pokrytych śniegiem, lodowców, rzek i jezior o
niezwykłym turkusowym kolorze. Widoki powodują, że człowiek milczy, bo
brakuje słów, by opisać ich groźne piękno. Penetrujemy parki narodowe i
prowincjonalne: Yahoo, Banff, Jasper, Kootenay. Moczymy się w ciepłych
źródłach Radium Hot Springs w wodzie o średniej temperaturze 47 stopni
C.
Jutro wyruszamy
w rejony lodowca Athabasca.
Ciąg dalszy
nastąpi....
Magda
Chylewska - polonistka, felietonistka
|