"Łoś" z dłutowskiego
lasu
4 września 1939 roku z lotniska Kuciny
niedaleko Aleksandrowa Łódzkiego wystartowały trzy nowoczesne samoloty
bombowe "Łoś", rodzimej produkcji PZL-37B, stanowiące III Pluton 212 Eskadry
Bombowej. Dowódca klucza, porucznik obserwator Kazimierz Żukowski, jeszcze
przed lotem poinstruował kolegów o celu: po starcie obrać kurs na odległy
o sto kilometrów Wieluń, w rejonie którego pokazały się niemieckie kolumny
zmotoryzowane. Zadaniem polskich lotników było ich zniszczenie. Po lewej
stronie por. Żukowski miał Łosia dowodzonego przez podporucznika obserwatora
Mieczysława Bukowskiego, a po prawej bliźniaczą maszynę podporucznika
obserwatora Kazimierza Dzika.
Wkrótce po starcie zostali zaatakowani
przez osiem niemieckich myśliwców Messerschmitt Bf 109D, zapewne ubezpieczających
kolumny. Łosie, choć wówczas należące do światowej czołówki bombowców,
poruszały się dość ociężale, jak wszystkie samoloty o tym przeznaczeniu.
W starciu z diabelnie szybkimi i zwrotnymi myśliwcami szybko znalazły się
na przegranej pozycji. Samoloty por. Żukowskiego i ppor. Bykowskiego zostały
zestrzelone i spadły w odległości ośmiu kilometrów od siebie; pierwszy
we wsi Ślądkowice, a drugi w rejonie Patoków koło Drużbic. Uratował się
tylko jeden członek czteroosobowej załogi ppor. Bykowskiego, kapral pilot
Kazimierz Kaczmarek, który zdołał wyskoczyć na spadochronie. W stanie ciężkim
został odwieziony do szpitala i wyleczony; po wojnie zamieszkał w Bydgoszczy.
Poległa załoga por. Żukowskiego spoczęła na cmentarzu w oddalonym o niespełna
dziesięć kilometrów od Ślądkowic Dłutowie. Reszta załogi ppor. Bykowskiego
została pochowana w pobliskich Drużbicach.
Załoga trzeciego Łosia o numerze
bocznym 72.16, dowodzonego przez ppor. Dzika miała nieco więcej szczęścia.
Dwaj członkowie załogi umiejscowieni w tylnej części samolotu: kapral strzelec
samolotowy Aleksander Danielak i kapral strzelec radiotelegrafista Konstanty
Gołębiowski nieustannie ostrzeliwali nacierające myśliwce. Jak relacjonował
później ten ostatni, jeden z messerschmittów po przypuszczeniu ataku zapalił
się i runął na ziemię. Został trafiony przez jednego z dzielnych strzelców.
Jednak z racji tego, że obaj równocześnie prowadzili ogień z tego samego
stanowiska, nie wiadomo który z nich zestrzelił nieprzyjacielski samolot.
Łoś został mocno pokiereszowany w walce, w wyniku czego zapalił się jego
lewy silnik i znajdujący się obok skrzydłowy zbiornik paliwa. Pierwszy
wyskakuje na spadochronie Danielak, na wysokości siedmiuset metrów. Trzysta
metrów niżej, w jego ślady idzie Gołębiowski. Ppor. Dzik zabezpiecza bomby
i wyrzuca je - bombowce nie mogą lądować z zabranym ładunkiem. Jest już
zbyt nisko, aby również założyć spadochron i wyskoczyć. Ma chwilę na zastanowienie
- barbarzyńcy z czarnymi krzyżami na skrzydłach odpuszczają Łosiowi. Widocznie
uznali, że płonący samolot sam się niedługo rozbije. Zajmują się
ostrzeliwaniem
polskich spadochroniarzy. Na szczęście niecelnie. Tymczasem w maszynie
zapada decyzja o awaryjnym lądowaniu. Pilot, podporucznik Feliks Mazak
gorączkowo wypatruje miejsca, które nadawałoby się do relatywnie bezpiecznego
przyziemienia. Nie traci nadziei, mimo że dookoła wszędzie lasy
Nagle
dostrzega w dole niewielkie jezioro i całkiem możliwie wyglądającą równinę
porosłą sadzonkami drzew. Łoś pochylony na lewe płonące skrzydło zbliża
się do ziemi. Młody, choć znający swój fach pilot w ostatnim momencie podrywa
maszynę. Po chwili następuje wstrząs: lewe skrzydło zostaje zmasakrowane
w kontakcie z ziemią, ale tym samym amortyzuje lądowanie samolotu, który
w końcu zatrzymuje się na terenie młodego lasu we wsi Dłutówek. Później
okaże się, że to zaledwie sześć kilometrów od Ślądkowic.
Lądowanie obserwują pracujący w polu
miejscowi rolnicy: Piotr Olkusz i Edward Szymak. Natychmiast rzucają się
biegiem w kierunku samolotu. Zajmującemu miejsce w oszklonej kabinie na
dziobie ppor. Dzikowi udaje się wydostać samodzielnie z płonącego wraku.
Ppor. Mazak przypięty mocno pasami pozostał uwięziony wewnątrz. Znalazłszy
się na miejscu wypadku, Olkusz wczołguje się do wnętrza i wbrew nawoływaniu
ppor. Mazaka, aby ratował się przed wybuchem, nożem przecina pasy. Tymczasem
na miejscu pojawiają się inni rolnicy. W mgnieniu oka organizują bryczkę
i odwożą lotników do szpitala wojskowego w Pabianicach.
Wkrótce, wraz z ewakuowanym szpitalem
i cofającym się frontem, podporucznik Feliks Mazak znalazł się na Wschodzie.
Zamieszkał w Wilnie, zmienił nazwisko na Jan Żarnowski i wielokrotnie zmieniając
adresy, przy pomocy wielu osób zdołał uniknąć aresztowania. Po wojnie ukończył
studia na Politechnice Wrocławskiej i został skierowany do pracy w nowopowstałych
Zakładach Radiowych im. Kasprzaka w Warszawie. Zmarł w 1997 roku, odznaczony
krzyżem Virtuti Militari. Dowódca Łosia, ppor. Kazimierz Dzik również osiadł
w Wilnie. W 1940 roku aresztowany przez litewską policję, został przekazany
do obozu jenieckiego i rok później zginął w Katyniu. Kpr. strz. Konstanty
Gołębiowski przedostał się do Anglii, gdzie otrzymał przydział do 301 Dywizjonu
Bombowego w Swinderby. W 1940 roku został zestrzelony do morza po udanym
bombardowaniu Bremy. Kpr. strz. sam. Aleksander Danielak po wyleczeniu
ran pozostał na terenach okupowanych. W 1944 roku wstąpił do Ludowego Wojska
Polskiego, z którym brał udział w walkach m.in. o Wał Pomorski jako nawigator
1 Pułku Bombowców Nocnych. Zmarł w 1972 roku w stopniu podpułkownika.
4 września 1939 roku reszta 212 Eskadry
Bombowej zdołała wykonać zadanie zbombardowania nieprzyjacielskich kolumn
zmotoryzowanych w rejonie Wielunia i Częstochowy. Z zadania nie wróciły
cztery bombowce, reszta zaś miała liczne przestrzeliny. Zdolne do lotu
Łosie ewakuowano na lotniska Grójec i Ułęż koło Dęblina.
Siedemdziesiąt lat później, w rocznicę
wybuchu wojny, na terenie Lasów Państwowych Nadleśnictwa Kolumna odsłonięto
pomnik upamiętniający bohaterskich lotników Łosia 72.16. Historia pomysłu
i budowy pomnika zasługuje na osobny artykuł, dość powiedzieć, że jest
to wykonany z blachy, oryginalnych rozmiarów model bombowca, ustawiony
w miejscu i w pozycji, w której znalazł się, po awaryjnym lądowaniu, przed
osiemdziesięciu laty postrzelony "Łoś".
Gdy poznałem tę historię kilka lat
temu, wiedziałem, że prędzej, czy później muszę tę makietę zobaczyć. Tym
bardziej, że Dłutówek nie był przypadkową dla mnie miejscowością w dzieciństwie
spędzałem wakacje w pobliskiej leśniczówce. Do głowy mi wówczas nie przyszło,
że zaledwie kilkaset metrów dalej, po drugiej stronie bagnistego jeziorka,
rozegrały się tak ważne i ciekawe wydarzenia.
Do makiety Łosia znajdującej się
we wsi Dłutówek można dojechać trasą S8, zjechawszy na Pabianice i Bełchatów,
a następnie przez Dłutów i Borkowice. Choć, jeśli przebywamy niedaleko,
o wiele przyjemniej będzie urządzić sobie wycieczkę rowerową. Chcąc zobaczyć
bodaj jedyny w Polsce model-pomnik polskiego bombowca, musimy się jednak
nieco postarać. Dojazd prowadzi drogą gminną, przy której brakuje odpowiednich
oznaczeń o tym ciekawym miejscu. Ostatnie kilkaset metrów stanowi leśna
przesieka, którą według przepisów musimy pokonać pieszo. Za parking służy
pobocze na końcu wioski. Są to jednak pozorne niedogodności, można im łatwo
zaradzić, a składają się one na niezwykłość tego miejsca, a także na dumę,
jaką odczuwamy po jego odnalezieniu. Pomnik znajduje się na skraju lasu
nad jeziorkiem, w którym, przed laty zobaczył ratunek porucznik Mazak.
Model znajduje się na niewielkim wzniesieniu, u jego podnóża ustawiony
jest obelisk z nazwiskami pilotów. Wrażenie, jakie wywiera widok pomnika,
jest trudne do opisania. Sprawiają to przede wszystkim rozmiary makiety
i jej położenie. Samolot wygląda, jakby przed chwilą wbił się w piaszczyste
poszycie leśne. Nawet łopaty śmigieł są odpowiednio powyginane, nieomylnie
sugerując, że twarde lądowanie nastąpiło bardzo niedawno. Wrażenie realizmu
sytuacji jest ogromne.
Pomnik, odsłonięty w 2009 roku z
uroczystą oprawą podkreślającą doniosłość wydarzenia, wykonany został przez
dłutowskich działaczy. Trzy lata później musiał być, o zgrozo, odnawiany
po częściowym zdewastowaniu, bynajmniej nie przez siły przyrody. Dziś dalej
cieszy oko, napawa dumą z obrońców polskiego nieba a i trochę tęsknotą
za dawną świetnością polskiego przemysłu lotniczego. A przede wszystkim
przypomina o heroicznym poświęceniu młodych, polskich lotników. Współrzędne
tego miejsca to: 51°33'38.0"N 19°21'30.4
Czytając materiały źródłowe, z niemałym
zdumieniem odkryłem, że historia ta ma także swój kanadyjski epizod. Piotr
Olkusz, jeden z wybawców polskich pilotów wyemigrował później do Kanady,
gdzie dożywszy wieku dziewięćdziesięciu siedmiu lat, zmarł w 2010 roku
jako Peter Olkusz. Jeśli ktoś z Państwa znał Petera Olkusza pochodzącego
z Dłutówka, bardzo proszę o kontakt e-mailowy pod adresem dhpleban@gmail.com.
Marcin Śmigielski
Marcin Śmigielski - obserwator
rzeczy dziwnych i ulotnych, podróżnik po Polsce i kronikarz. Instruktor
i pasjonat harcerstwa, autor książki o harcmistrzu Stefanie Padowiczu,
żołnierzu 2 Korpusu Polskiego generała Andersa. Niepoprawny entuzjasta
wszystkiego, co związane z Polską, oprócz polityki. Od kilku lat szczęśliwy
mąż, z niecierpliwością oczekujący dalszych życiowych wyzwań. (Toronto) |