Jan Delikat
Spotkaliśmy się po raz pierwszy
przy Place du Canada, w sercu Montréalu. Bo to właśnie Kanada stała się
ojczyzną dla Jana Delikata, całkiem jak dla bohaterów "Tworzywa", również
nadzieją na lepszy byt i uznanie artystyczne. Jan Delikat to malarski
krakowiak z krwi i kości. Stworzyła go Akademia Sztuk Pięknych, kuźnia
wielu talentów, albo wręcz świątynia modernizmu, szkieletu polskiej sztuki
współczesnej. Kraków, Québec. Dwie strony świata, dwie ojczyzny.
Jedziemy do Pierrefonds, dzielnicy
położonej na skraju Montréalu, bogatej w historię budowniczych Québecu,
a dla wielbicieli muzyki kojarzonej choćby z Mylene Farmer.
W Pierrefonds mieszkają Jan i Joanna,
ona znakomity scenograf, autorka projektów do znanej sztuki "Les Amours
Impossibles" , absolwentka Uniwersytetu Concordia. Przybyła niegdyś
do Polski z Kanady, aby studiować na ASP w Krakowie u profesora Andrzeja
Majewskiego. Tam poznała Jana, studenta od Maciejewskiego, słuchającego,
jak i ona, piosenek Petera Gabriela. To ich połączyło. Miłość przez Gabriela.
Genesis. Najpotężniejszy Anioł ze wszystkich mieszkających na Nieboskłonie.
Twardy wykonawca Woli Bożej, zwiastujący wielką tajemnicę, a wreszcie natchnienie
i bohater trzech religii. I to właśnie Gabriel sprawił, że para artystów
pofrunęła do Kanady, aby w tam odnaleźć swoje przeznaczenie.
Zbysław Maciejewski to stara ikona
polskiej nowej figuracji, uczestnik obok Andrzeja Nowackiego i Łukasza
Korolkiewicza, pewnego nurtu w malarstwie polskim, które okrzepło u schyłku
lat 70. Ślady tej szkoły widać w twórczości wielu młodszych pokoleń, mamy
tu bowiem głębokie echo polskiego modernizmu, dekoracyjne rozwiązania,
wspólny język i takiż krąg tematyczny. To wszystko tworzy krajobraz tego
malarstwa, na którym wyrastał Jan Delikat. Mówiąc krótko, jego warsztat
stworzyła malarska publicystyka, lustrzane odbicie tamtych czasów z ich
niepokojami, potrzebą określenia tożsamości, ekspresjonistycznym podejściem
do koloru, rzetelnym rysunkiem i perfekcyjnym kadrowaniem. Mocna szkoła,
twarda lekcja warsztatu, autonomicznej wypowiedzi, ale w ramach pewnego
kształtu, o którym wiemy doskonale, że jest pierwiastkowy krakowski.
Jest jeszcze w tej historii, Jacek
Gaj, znakomity grafik, też krakowski, o fenomenalnej kresce i niezwykłym
wyczuciu warsztatowym. Czuły pedagog. Nauczył Delikata nie tyle co technik
graficznych, ile szlachetnego ilustratorstwa.
No i Andrzej Pietsch, od którego
Jan otrzymał dar rysowania, trudnej sztuki wypowiadania się w tej
technice, drapieżnie ale i z dotykiem podróży po przeróżnych symbolach
i melancholijnej prostoty. Gdzieś tam nad nimi, czuwał Mieczysław Wejman,
ten najważniejszy ze wszystkich generalissimusów krakowskiej szkoły.
I tak nasycony i nakarmiony najprzedniejszą
myślą o sztuce i malowaniu, zdaje się, że i pewny siebie, nie czujący strachu
ani respektu przed nieznanym, jedzie Jan Delikat do Kanady, aby podbić
śnieżną (przeważnie) krainę Québecu, w której akurat malowanie nie należało
do żadnych, z ulubionych zajęć, mieszkańców tego regionu.
Montréal żyje od dawna legendą Groupe
of Seven, która rozlała swoje wpływy na całej Brytyjskiej Kolumbii, Nowej
Szkocji i Québecu właśnie. Choć ruch miał miejsce wiele dekad temu, ale
utorował drogę pod wpływy nowojorskiej fali, a także, ważnej pełnoletności
artystycznej awangardy kanadyjskiej, reprezentowanej później przez Jean-Paul
Riopelle, albo Paul-Émile Borduasa.
Kiedy Delikat przybył do Montréalu,
dawny blask kanadyjskiej sztuki świecił już resztkami swych promieni.
Większość aktywnych malarzy hołdowała klasyce, w duchu poeme de
la terre, która przypominała twórczość Bretończyków z całą paletą bruzd
w ziemi i na twarzach, pojawiających się tam, jako dowód na zmienność przyrody
i upływu czasu.
Sztuka Québecu to właściwie wszystko:
od Hopperowskich wnętrz Omera Parenta, śladowego ekspresjonizmu Suzanne
Duquet czy Sama Borensteina. W dużym stopniu kształt tej sztuki zależał
od imigrantów, Borenstein pochodził wszak z Litwy, inny ważny artysta Louis
Muhlstock z Węgier. Nie da się ukryć, że sława Riopelle zaczęła się w Paryżu,
bo tam odkrył go Michel Tapié, Parent studiował także w stolicy Francji,
a Borduas najpierw przyłączył się do surrealistów Bretona, a potem pognał
do Nowego Jorku, aby skosztować z tego największego tortu, jaki w światowej
sztuce upiekł Jackson Pollock.
Kiedy Jan Delikat dotarł do Montréalu,
przy Sherbrooke znajdowało się wiele galerii, a wśród wielu z nich,
można było nabyć dzieła Warhola, Auerbacha, Kline oraz klasyków awangardy
jak na przykład Chagalla, Légera, Kandinskiego i Picassa. Jak wspomina
marszand Stanley Borenstein, sprzedawano wtedy albo największych na świecie,
albo twórców wyłącznie kanadyjskich jak Sorensena na przykład. Nic pomiędzy.
David Sorensen ze swoją "Suite de
l'Estrie" oczarował nieskazitelną plamą, symetrią przestrzeni, kolorem,
jasnym przekazem, co nie zawsze jest łatwe, gdy mówimy o sztuce abstrakcyjnej,
operującej jedynie kreską i zwartą konstrukcją obrazu.
I wtedy pojawił się Jan Delikat,
wyposażony w krakowskiej Akademii w potężne narzędzie warsztatowe, talent
i zmysł obserwacji. Przybył do tej krainy z doświadczeniem jedynie młokosa,
czerpiącego z krakowskiego malarstwa, lecz które w tamtych czasach, równie
daleko tkwiło od centrum świata sztuki, jak Québec.
Trudno w tym miejscu do arbitralnego
wyznaczenia pewnej linii, jaką podążał Delikat. Miał przecież na karku
wszystkie tendencje od metaforycznej figuracji po abstrakcję, lecz widzianej
przez soczewkę z dala od Paryża i Nowego Jorku. Zatem jechał teraz tam,
gdzie inna soczewka spozierała na to samo, lecz w oblanym lodem Montréalu.
Nie miał po drodze epizodu paryskiego czy nowojorskiego, co stało
się udziałem wielu polskich artystów. Zatem był czysty w formie i na umyśle,
lecz mokry od ciężkiej przeszłości, a zatem Pronaszki, Kowarskiego, Rzepińskiego,
Eibischa...
Delikat miał jednak zdolność w
formułowaniu swojego języka w sposób jednoznaczny. To lekcja Maciejewskiego,
jego profesora. Mówił mu, że od artysty należy wymagać, aby trwał w swoim
postanowieniu drogi, żeby nie pozostawał pod wpływem pochlebstw własnej
próżności. Talent wymaga wszak tylko jednego: aby kolejny obraz był lepszy
od ostatniego.
Historycznie ujmując ten temat, czyli
"widoki" miast namalowane przez impresjonistów uchodzą za wzór doskonałości.
Camille Pissaro stał się "impressionniste urbain", jego cudny Pont-Neuf,
czy Royal, to królestwo niebieskie, albo obrazy Eugene Laloue z centrum
Paryża, zachwycają konstrukcją, perspektywą, szarością unoszącej się mgły,
zasnutym niebem. Wszystkim na raz.
Jest i André Deymonaz, malarz z
Prowansji który wyczarował portrety miast i miasteczek z południa Francji,
życie codzienne na ulicy, gwar i zgiełk. Nie sposób nie przywoływać tutaj
malarstwa typu Café de France, włóczęgi po Montmartre, bo przecież
Québec to wszak francuski czuły zakątek, zakochany w sztuce Van Gogha,
Meissoniera i Courbeta razem wziętych...
Malarzem, który uwielbiał malować
"przez okno był Henri Matisse. Widok z okna malował niemal natychmiast,
kiedy wchodził do hotelowego pokoju. Tak było na Tahiti albo w Ciboure.
Lecz nie wychylał się z okna, jego widokiem był pierwszy plan, czyli okno,
parapet, a potem dopiero cała reszta. Z kolei Po Pin, amerykański artysta
maluje miasto z perspektywy pierwszego lub drugiego piętra, z szerokim
planem, najczęściej zagęszczone ulice i strzeliste wieżowce, jaskrawo,
w pełni świateł, deszczu.
Delikat jest bliższy współczesnej
kliszy pejzażu miasta. Dla niego, bo przecież nie jest wolny od pozostałości
koloryzmu, a także ciśnienia tradycji krakowskiej akademii, liczy się zwarta
szkoła podporządkowania bryły, płaszczyzny jako zagadnień pierwszoplanowych
i decydujących o ekspresji - to wszystko świadczy o dojrzałości artysty,
jego świadomych wyborów, wychodzących na przeciw tęsknot i źródeł inspiracji.
A zatem mamy w tym przypadku wąski
zakres tematyczny, żywe kontury, mocny rysunek, nieco gestu lecz skąpo.
Delikat jest obiektywny, podkreśla swoistą wartość widzenia, a zatem bez
geometryzujących uproszczeń, hołdujący raczej zamknięciu w czasie i przestrzeni.
Jego malarstwo jest klarowne, można
rzec, czyste z ambicjami poszukiwania, nie tyle co formy, lecz innego
spojrzenia na kadrowaną przestrzeń.
Symptomatyczna jest u niego próba
interpretacji, podjęcie zagadnienia integracji różnych form języka malarskiego,
pomimo iż czyni to bardzo dyskretnie, raczej na płaszczyźnie konstrukcyjnej.
Delikat jest poukładany, w stylu
inżynierskim buduje swoje elementy na obrazach, widzimy tam wszystko: perspektywę
miasta, ulice zamykające kadr, iglice, fasady, bryły, mamy tu jakiś refleks
futuryzmu z jego monumentalnym widzeniem pejzażu. Plama, która tworzy
bryłę, kolor, który je rozróżnia.
Lecz w tym wszystkim jest jedna,
wielka tęsknota do autonomicznej kreacji, lojalności wobec koloryzmu lecz
przy jednoczesnej infekcji zestawień fakturowych, dowolnej poetyki rysunku,
ucieczki od narzuconej estetyki. Umówmy się, że Delikat to wierny uczeń
swojego mistrza i każde odstępstwo, może być srogo potraktowane.
Jest bowiem Delikat jak ten z księgi
Zaratustry: "duch staje się wielbłądem, wielbłąd lwem, w wreszcie
dzieckiem lew..."
Chodzi o to, że malarz dojrzewał
długo po opuszczeniu krakowskiej Akademii. Wyjechał do Kanady ukształtowany
i doskonale sformatowany. W Montréalu uśpiony został sukcesami, albowiem
swoje obrazy sprzedawał całkiem nieźle.
- ludzie nie potrzebują kupować obrazów
w Québecu, powiada.
Dlatego, kiedy sprzedał ich
ponad setkę, miał prawo czuć się spełniony.
Tworzywo w Kanadzie wykuwa się ciężko
i powoli. Niekiedy trzeba się śpieszyć, bo walka o przetrwanie w tej krainie
trwa zbyt długo. Sukcesów nie widać, a mrok poniewierki lubi zapadać przedwcześnie.
Franciszek Bunsch, ten metaforyczny
twórca, wybitny grafik, napisał mu recenzję, która powinna cieszyć: Delikat
ma wielką wyobraźnię, intuicję, potrafi doskonale łączyć figury z przestrzenią
bryły architektonicznej...
Nie trzeba pisać więcej. Bunsch opisał
sztukę Delikata w sposób syntetyczny. Jednym zdaniem. Jedną kreską.
Może dlatego Delikat jest niespełniony.
Wciąż goniący za kolejnym obrazem. Bo to jeszcze nie jest ten...
Jest mistrzem monochromu. Uwielbia
paletę stonowaną, często pastelową, aby podkreślić ciepłotę nastroju. Pogody
ducha. Jego wnętrza są rozlane słońcem. W knajpach mamy pełno bogactwa
detail, są tam faceci w kapeluszach, na ścianach wiszą obrazy. Całość
jakby wzięta z prowansalskiej oberży, malowana duchem i światłem mistrza
z Aix.
Zawsze pełno w nich życia. Ludzie,
wnętrza, twarze. Nawet cienie, zamazane sylwetki nie są projekcją melancholii,
ucieczki czy zła. Delikat to malarz pogodny. O uśmiechniętej duszy. W czysto
radosnych obrazach.
Słuchaliśmy King Crimson. Tak
upłynął dzień w Pierrefonds. Pod wieczór wróciłem na Place du Canada. Myślę,
że tam jeszcze pojadę, czekają na mnie nowe obrazy, rysunki i grafiki Jana.
Tomasz Rudomino
Tomasz Rudomino historyk sztuki,
dziennikarz, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego i Sorbony. Mieszka w
Paryżu. Pisuje głównie o podróżach i sztukach pięknych. Z aparatem fotograficznym
zwiedził ponad 140 krajów. Pisze również w: wsztuce.com
|