.
NUMER 3 / SIERPIEŃ 2019

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Wyrachowane szaleństwo (Odc. 3)
 
... Jerzy Adamuszek
Wyrachowane szaleństwo

Wydawnictwo ISKRY 1994 / Seria "Naokoło Świata"

Relacja z wyprawy samochodem osobowym wzdłuż obu Ameryk - od Alaski po Ziemię Ognistą, w trakcie której został ustanowiony rekord wpisany do Ksiegi Rekordów Guinnessa.

Byłem wtedy członkiem kanadyjskiego automobilklubu (CAC). Sądziłem, że za jego sprawą uzyskam jak najwięcej informacji na temat możliwości przejazdu przez kraje Ameryki Środkowej i Południowej. Pytałem także dyrekcję kiubu, czy mógłbym występować pod jego auspicjami, czyli mieć jakby oficjalną organizację, która pomoże mi w ewentualnych problemach. Nie szło tu o pieniądze; wiedziałem, że sponsorowanie nie mieści się w profilu działalności klubu, który zresztą sam z chęcią zain-kasowałby jakąś sumę, gdyby tylko znalazł się ofiarodawca.

Canadian Automobil Club nie dość, że nie pomógł, to jeszcze zaszkodził. Nie poinformował mnie, że aby przejechać przez Kolumbię, Ekwador i Peru, trzeba mieć specjalny paszport na samochód, tak zwane triptiko. Powiedziano mi o tym dopiero na kilka dni przed planowanym odjazdem. Wyjaśnię, na czym rzecz polega. Otóż należy złożyć w specjalnym biurze w Ottawie podanie udokumentowane listem banku, stwierdzającym, że na koncie właściciela samochodu jest suma czterokrotnie przewyższająca jego cenę rynkową w Kanadzie. Te pieniądze muszą być zamrożone do powrotu samochodu do kraju. Na rozpatrzenie podania należy czekać dwa miesiące i nikt nie gwarantuje, że zgoda zostanie udzielona. W moim wypadku była to sprawa nie do załatwienia. Po pierwsze, nie miałem pieniędzy w banku, a po drugie - czas. Musiałem natychmiast zwrócić się do konsulatów Kolumbii, Ekwadoru i Peru z prośbą o pomoc.

Przed bydynkiem parlamentu w Ottawie.

Zacząłem od Kolumbii. Otrzymałem list, w którym konsul osobiście prosił służby graniczne, aby nie utrudniały mi przejazdu tranzytem przez Kolumbię. Z listem tym udałem się do konsulatów Ekwadoru i Peru, aby poprosić o podobną pomoc.

W okresie intensywnych przygotowań do rajdu podstawowym problemem był samochód, którego... jeszcze nie miałem. Rozważałem różne warianty: nowy czy używany? Na całkiem nowy dobrej klasy nie było mnie stać. Osobiście udałem się do Toronto do kilku dużych firm samochodowych z prośbą o sprzedanie mi po obniżonej cenie modelu trochę używanego, Odwiedziłem Volvo, Volkswagena,. Forda oraz kilka firm japońskich. Najważniejsza była wizyta w General Motors w Oshawa koło Toronto. Rozmawiałem tam z samym marketing manager, który stwierdził, że firma nie widzi najmniejszego sensu w popieraniu takiego projektu, szczególnie jeżeli w grę wchodzi Ameryka Środkowa i Południowa. Wizyta w General Motors była jedną z pożyteczniejszych lekcji, jakie otrzymałem w Kanadzie. Więcej, ujawniła, na czym polega fair play wielkich firm amerykańskich. Otóż w rok później GM zmałpowała mój wyczyn, sponsorując dwóch kierowców, którym oddała do dyspozycji specjalnie przygotowany samochód. Przejechali ono tę samą trasę, lecz w czasie o trzy dni dłuższym.

W Montrealu próbowałem nawiązać kontakt z wieloma jeszcze firmami samochodowymi, lecz żadna nie wykazała zainteresowania. Juz nawet rozważałem teoretycznie jazdę własnym samochodem "Dacia". Jednak rozsądek wziął górę i wątpiąc w jakość rumuńskiego produktu - zrezygnowałem z tego pomysłu.

Na początku października 1986 roku na koncercie polskich artystów spotkałem znajomego mechanika samochodowego. Wiesiek nic nie wiedział o moich planach. W przerwie zażartował, że ma do sprzedania cadillaca. Dowcip był dość dobry, zważywszy, że przez ostatnie lata widywano mnie przeważnie jeżdżącego rowerem lub dacią, która tu w Kanadzie raczej nie ma dobrej renomy. Propozycję przyjąłem na serio. Wyszliśmy na zewnątrz, obejrzałem samochód i - jak przystało - powiedziałem, że dam mu znać telefonicznie. Nocą zacząłem intensywnie myśleć. Chociaż już wcześniej brałem pod uwagę duży, ośmiocylindrowy amerykański samochód, to jednak obawiałem się kosztów spalonej przez niego benzyny. Ale Cadillac to jednak firma! Jeżeli nie ukończę rajdu, będę mógł się wytłumaczyć przed sobą i przed ogółem - nawet cadillakiem nie dało rady! Gdybym natomiast wziął tej samej klasy siedmioletniego, powiedzmy, chevroleta, forda lub chryslera, to każdy wytknąłby palcem - gdzie się wariat pchał tym gratem! Zdecydowałem się zatem na kupno cadillaca. Cenę ustaliliśmy na 4200 dolarów kanadyjskich plus używany odkurzacz. Jedynym właścicielem wozu była starsza pani, mogłem więc zakładać, że znajdował się w dobrych rękach. Zanim doszło do transakcji, osobiście sprawdziłem cadillaca. Stwierdziłem, że wszystko funkcjonuje prawidłowo i że nie ma sensu wydawać dodatkowych pieniędzy na badania w stacji diagnostycznej. Obawiałem się, że doszukaliby się pseudousterek, których usunięcie kosztowałoby sporo pieniędzy. A gdybym jeszcze zdradził cel, w jakim nabyłem wóz, to na pewno znalazłoby się coś do naprawy.

Mając już samochód, mogłem ustalić termin próby bicia rekordu. Zaplanowałem ją na listopad. Nie bez powodu. Dowiedziałem się, że na Alasce ostatni 800-kilometrowy odcinek to droga bita. Mówiono, że jesienią jest dość ciężko ze względu na błoto i że tylko samochody ciężarowe i jeepy dają tam sobie radę. Przez Kanadę mogę jechać nawet zimą, bo jeżeli coś się stanie, to jestem w swoim kraju i mogę liczyć na pomoc. Gdy na półkuli północnej jest zima, to w Ameryce Południowej trwa lato, czyli drogi są suche i panuje ciepło. W strefie równikowej jeszcze jest pora sucha.

Chciałem, aby mój samotny rajd samochodem przez dwie półkule został odnotowany w Księdze rekordów. Przestudiowałem regulamin Guinnessa i starałem się przestrzegać wszystkich reguł. Rekordy tego typu trzeba było odpowiednio udokumentować. W punkcie startu i na mecie należało zebrać minimum kilku świadków, podczas trwania próby zaś - starać się o kontakt z prasą, radiem i telewizją, traktując go jako formę potwierdzenia realizacji przedsięwzięcia. Musiałem mieć fotografie, formularze, w których wpisywałbym miejsca, daty i stany licznika, a wszystko to z podpisami świadków. Wysłałem już pierwsze informacje do głównego biura Guinnessa w Londynie o planowanej próbie ustanowienia rekordu. Samochód oznaczyłem na zewnątrz napisami po angielsku i hiszpańsku. Kalkulowany dystans - 22 000 kilometrów zamierzałem przejechać w ciągu dwudziestu czterech dni. Na lewych drzwiach napis: "Jerzy Adamuszek, Poland", na dachu duża tablica: "Rekord świata Guinnessa", z przodu na masce auta kontury obu Ameryk z zaznaczoną trasą, z tyłu duży napis "Canada" i emblemat prowincji Quebec. Na szybach firmowe nalepki LanChile - fundatora mojego biletu powrotnego z Buenos Aires, jak również druczki Polskich Linii Lotniczych LOT, z którymi zawarłem kontrakt, że w zamian za bilet do Polski będę je reklamował. Był jeszcze napis: "Kov-EI"; to mała firma, której właścicielem jest mój znajomy, Grzegorz Kowalewski. Znamy się od czasu przyjazdu do Kanady. Pracowałem u niego.

Druga sprawa to wyposażenie wnętrza samochodu tak, aby zastępował mi dom przez kilka tygodni. Pomogli mi w tym Rysiek Malacha i Grzesiek Jarko. Prawy przedni fotel włożyłem do bagażnika, a na jego miejscu skonstruowałem stół-półkę, przymocowany do podwozia samochodu i przedniej części kabiny. Służył mi do przygotowywania potraw i przechowywania dokumentów, innymi słowy - jako kuchnia i biuro. Zrobiłem specjalne podpórki z gąbki, obłożone skórą, na łokcie i kolana, aby ustrzec ręce i nogi przed nadmiernym zmęczeniem. Wewnątrz wzdłuż auta z prawej strony pod stołem-półką umieściłem długą deskę obitą gąbką, która miała służyć jako łóżko do spania. Miałem także specjalne urządzenie do gotowania wody, które podłączałem do gniazdka zapalniczki. Z przodu samochodu zainstalowałem halogeny. Z podstawowych części zapasowych zabrałem jedynie paski klinowe, świece, filtry do oleju i powietrza oraz komplet narzędzi. Wziąłem także kanister 25-litrowy na benzynę oraz dwie zapasowe opony. Z wyposażenia osobistego - przybory toaletowe, biwakowe, pojemnik z wodą pitną, miednicę, mały aparat fotograficzny oraz mikromagnetofon do rejestrowania na gorąco opisu podróży. Na dwa tygodnie przed startem musiałem się zaszczepić przeciwko chorobom tropikalnym.

Od lipca tego roku, kiedy to rozstałem się z żoną, mieszkałem w małym apartamencie z kolegą ze studiów Kazkiem Szczęchem, który właśnie przyjechał do Kanady na stałe. On też był samotny, ale z innego powodu. Czekał na przyjazd żony i syna z Polski. Podtrzymywaliśmy się nawzajem na duchu. On całymi dniami przygotowywał się do egzaminu z medycyny, a ja biegałem za swoimi sprawami.

Na tydzień przed planowanym wyjazdem dałem ogłoszenie do montrealskiej "The Gazette", że szukam kogoś, kto by za połowę kosztów paliwa pojechał ze mną na Alaskę. Ogłoszenie należało do rzadko spotykanych, toteż było kilka ciekawych telefonów. Raz w nocy około 2.00 zadzwoniła dziewczyna, która myślała, że jestem bogatym biznesmenem, i gotowa była spełnić każde moje życzenie za hotele i wikt. Zgłosiło się też dwóch pedałów. Pierwszy chciał mi towarzyszyć w podróży, drugi zaś dowiedział się jakoś, że mieszkam z kolegą, odczekał do momentu, kiedy wyjadę, i zaczął wydzwaniać do Kazka. Ostatecznie nie znalazłem nikogo.

Pozostało mi jeszcze zgromadzić podstawowy zapas żywności. Tu muszę pochwalić swoją żonę Wiesię. Pomimo że nie mieszkaliśmy razem, dużo mi pomogła w przygotowaniach do rajdu, redagując pisma. Tym razem przywiozła mi dwie duże paczki zup błyskawicznych. Poza tym kupiłem czekoladę, orzechy, suchary. Resztę miałem uzupełnić w czasie podróży.
Tuż przed odjazdem byłem w jednej z montrealskich szkół na spotkaniu z Rickiem Hansenem, który pierwszy i do tej pory jedyny okrążył Ziemię na wózku inwalidzkim. Na początku 1 986 roku jechał także przez Polskę.

Chciałem ogłosić swój wyjazd z Montrealu oficjalnie, przez prasę, radio, a nawet telewizję. Z moich starań nic jednak nie wyszło. Po prostu prawie nikogo to nie interesowało. Został nakręcony jedynie krótki reportaż przed stacją CFCF telewizji Quatre Saisons. Mój wyjazd z Montrealu sfilmowali koledzy, Andrzej Budacki i jego brat Krzysiek.

Z prowadzonej statystyki wynikało, że wysłałem w sumie siedemdziesiąt cztery listy z prośbą o sponsorowanie mojego projektu. Otrzymałem tylko dwadzieścia pięć odpowiedzi, z tego tylko dwie pozytywne, z LanChile i LOT-u.

Zostawiłem zonie tyle pieniędzy na dziecko, by wystarczyło na kilka miesięcy. Wykupiłem ubezpieczenie na życie na sumę pół miliona dolarów. Podjąłem kilka tysięcy z banku, prawie wszystko w czekach podróżnych (American travel cheques).

Tuz przed samym wyjazdem jeszcze raz umówiłem się z dziennikarzami w centrum miasta. Niestety, nikt nie przyszedł. Jedynie Kazek zrobił mi kilka zdjęć i razem przejechaliśmy honorowo przez miasto.

Wieczorem podjechałem pod firmę Sears, w której pracowała Wiesia. Mimo że byliśmy w separacji, miałem łzy w oczach. Wyruszałem w niewiadome, zostawiając z nią naszą córkę Danię. Mało kto mnie rozumiał, gdyz moje postępowanie nie wskazywało na nadmiar rozsądku. Można było myśleć różnie: ze jadę dla przygody lub na dłuższe wakacje. Jednak prawda była inna. Sam fakt, że powziąłem taką decyzję, mówił za siebie. Pochwyciłem szansę na wybicie się ponad przeciętność. Zainwestowałem w to prawie wszystkie oszczędności i nadzieje. Nie było już odwrotu.
 
 

C.D.N.


Jerzy Adamuszek - po ukończeniu geografii na UJ-cie w Krakowie w 1980 przybył do Montrealu. Autor książek podróżniczych: "Wyrachowane Szaleństwo", "Kuba to nie tylko Varadero" (po angielsku "Cuba is not only Varadero") i "Słonie na olejno". Niektóre jego osiągnięcia zarejestrowała Księga Rekordów Guinnessa. Organizator "Spotkań Podróżniczych" oraz "Są Wśród Nas" w Konsulacie Generalnym RP w Montrealu (www.sawsrodnas.ca).


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ