CZYTANIE ZE ZROZUMIENIEM
"Napisz mi to, tak jak ma
być. Ty umiesz." Z oddali dziesiątków lat wyłania się wspomnienie. Jest
PRL, warszawskie liceum, lata sześćdziesiąte, a ja w klasie przedmaturalnej
pomagam jeszcze jednemu koledze w napisaniu kilku zdań wypracowania z polskiego.
Kolega orłem w przedmiotach humanistycznych nie jest, ale wie świetnie
o co mu chodzi. Styl nie jest ważny, dobór faktów też nie za bardzo. Ważne
jest, żeby napisać "TAK JAK MA BYĆ". Wtedy "za komuny" oznaczało to (jak
szeptali przekorni) pisanie "na bazie i po linii". Napisać w ten sposób
aby podobało się nauczycielowi, a w szerszym sensie - władzy. U wielu uczniów
szkoła wyrabiała nawyki, wraz z tym szczególnym polskim nawykiem - nawykiem
wymuszonego konformizmu. Nawykiem, który w dorosłym życiu miał sie jeszcze
mocniej utrwalić. Aby nie zwalać wszystkiego na czerwonych, cofnijmy się
jeszcze o trzy dekady, korzystając ze wspomnień jednej z moich starszych
koleżanek. Inna szkoła, inne czasy i realia polityczne (okres "sanacji"
w latach trzydziestych). W jednej z elitarnych warszawskich prywatnych
szkół dla dziewcząt odbywa się właśnie akademia trzeciomajowa. Słychać
wiersze Mickiewicza, cytaty z Piłsudskiego. Klimat szalenie podniosły.
Pod koniec akademii rozlegają się dżwięki "Pierwszej Brygady". Zgromadzeni
wstają, ale - jednak nie wszyscy. Dwie uczennice siedzą dalej. Będą się
potem tłumaczyć, że ów feralny utwór nie jest hymnem państwowym, a zaledwie
pieśnią obozu rządzącego. Ale jak wiemy, władza w systemach nieliberalnych
zawsze chce mieć rację. Po kilku dniach obie rebeliantki są ze szkoły wydalone.
Z trudem udaje im się przejść do innego gimnazjum o profilu bardziej ludowym.
Jak widać, nie trzeba wcale
Prusaków, carskich inspektorów szkolnych, czy stalinowskich politruków
aby mieć kłopot z cenzurą. Tym razem tą swojską, rodzimą - wielu powie
- "patriotyczną" cenzurą. Jest to cenzura nadgorliwców i wiernopoddańczych
konformistów nie znoszących odmienności w myśleniu. Powyższe dwie scenki
nie są opisem czasów zamierzchłych, które już nie wrócą. Wszak mamy wrzesień
2016 r. - zaczyna się rok szkolny w nowych realiach ustrojowych. Nie jest
wcale trudno wyobrazić sobie szykanowanie "przemądrzałego" ucznia, który
napisze w wypracowaniu coś pozytywnego n.p. o ....Lechu Wałęsie, albo uczennicy,
która "bezczelnie" wyrazi swoje poparcie dla ....feministek. Ale nie łudźmy
się - to zawsze są wyjątki. Większość wywiąże się z "patriotycznego" (choć
przymusowego) obowiązku co najmniej na tróję i napisze "tak jak ma być".
Wiadomo, bo przecież - matura, przyszłość, kariera, zarobek, zatroskani
rodzice itp. A to, że efektem ubocznym takiego wąskiego pojmowania patriotyzmu
będzie szalejący cynizm i zakłamanie (zwane z grecka hipokryzją), to już
zupełnie inna sprawa. W ten oto sposób owo "wychowanie obywatelskie" w
"narodowej" polskiej szkole, nieuchronnie zmieni się w swoje przeciwieństwo.
Słabsze charaktery ulegną indoktrynacji, uwierzą w to co im się wtłacza
do głowy - inne mózgi, nieco twardsze, nauczą sie ukrywać głęboko to co
myślą. Będą też tacy, którym zacznie się marzyć wyjazd za granicę i to
wcale niekoniecznie dla dolarów. Po takim szkoleniu w oportuniźmie istnieje
niebezpieczeństwo, iż przedmiot "czytanie ze zrozumieniem" zmieni się w
umiejętność przekazywania oficjalnych schematów myślowych - t.j. tych,
które spodobają się autorytarnej władzy i jej "przewodniej sile". Jak się
ma takie wychowanie do światowego (oraz krajowego) zapotrzebowania na innowacyjność
i odkrywczość? Wiadomo powszechnie, że ich podstawą jest zawsze niezależne
myślenie. A tymczasem, wygląda na to, że wzorem do naśladowania dla młodych
Polek i Polaków mają być takie postacie jak zalękniona pisowska minister
oświaty pani Zalewska plącząca się rozpaczliwie w trakcie wywiadu, probując
powiedzieć coś z sensem na temat Kielc czy Jedwabnego.
Aby nie było niedomówień.
Prawdą jest, że system demokracji liberalnej przeżywa teraz trudne lata.
Prawdą jest, że miliony ludzi wypchniętych na margines przez nowe technologie
i globalizację zasila szeregi nowych oburzonych. Także nie da się ukryć,
że cywilizacja zachodnia z liberalizmem wielce przesadziła - i to już na
poziomie szkolnym. W wielu rejonach tradycyjnego Zachodu spotkać
można nauczycieli, których już nie obchodzi stan wiedzy uczniów, a jedynie
ich przystosowanie do społeczeństwa i poczucie samospełnienia (inaczej:
osobistego szczęścia). Kształceniem fachowców oraz elit zajmuje sie już
tylko garść elitarnych instytucji. Za taki stan rzeczy już przychodzi Zachodowi
drogo płacić. Jest on jednak - o dziwo - wciąż ogromnym magnesem nie tylko
dla przybyszów z dawnego Trzeciego Świata, lecz nawet dla ludności Europy
Wschodniej z Rosją na czele. Patrząc na zachowanie wielu nowych "mężów
opatrznościowych", jak n.p. Donald Trump, można jedynie zapytać: Czy naprawdę
ludzkość musi przechodzić tę uciążliwą lekcje - od ściany do sciany? Od
wolności bez granic, do nieskrępowanego niczym zamordyzmu? Od "niewidzialnej
ręki rynku" (i tych co na nim zarobili) do dotkliwie widzialnej ręki autorytarnego
państwa - ręki karzącej jednych, a rozdającej pochwały (i benefity) drugim.
Jest takie przysłowie: łaska pańska na pstrym koniu jeżdzi. Chwilowo -
łaska wielu obywateli Europy wydaje się być po stronie tego co państwowe.
Jakoś jednak mało kto na serio proponuje nacjonalizację przedsiębiorstw
w dawnym stylu. Nawet tak bardzo zorientowane narodowo rządy jak PIS chciałyby
wyssać ze światowego rynku, (oraz z Unii), tyle ile się da. Przecież kapitalizm
(w części upaństwowiony) to nadal deklarowany cel polskiej ekipy "dobrej
zmiany". To on ma zapewnić minimum dobrobytu potrzebnego do utrzymania
spokoju w krainie nad Wisłą i Odrą.
To dobrze, że obywatelom
(chyba już) Czwartej RP widmo reglamentacji towarów chwilowo nie grozi.
Samochody, alkohol i łopatka bez kości są w Polsce dostępne w wolnej sprzedaży,
a popyt na nie zależy tylko od naszej gotówki. Jednakowoż, w sferze idei,
tradycji i duchowych potrzeb Polaków, spokoju nie należy oczekiwać. Czynione
są wysiłki w celu reglamentowania wizji świata, poczynając od polskiej
polityki historycznej. Marksiści nazwaliby to otwarciem frontu ideologicznego.
Są już tego liczne przykłady. Jednym z nich jest bezceremonialne ocenzurowanie
wystawy upamiętniającej polski wkład do paktu NATO. Wycięto z niej nie
tylko prezydentów Wałęsę, Kwaśniewskiego i Komorowskiego, ale też osobę
która negocjowała i podpisywała polską akcesję do Paktu Północno-Atlantyckiego,
ówczesnego szefa MSZ Bronisława Geremka. Czyżby zawiniło brzydkie pochodzenie
ministra? Chociaż eksponowano zdjęcia śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego
i .....prez. Andrzeja Dudy (!!), wówczas zdecydowanie młodocianego, to
już nie starczyło miejsca na przypomnienie postaci zdecydowanych antykomunistów
i orędowników szybkiego wstąpienia Polski do NATO Zbigniewa Brzezinskiego
oraz Jana Nowaka Jeziorańskiego, długoletniego dyrektora Radia Wolna Europa.
Obaj działacze byli systematycznie zwalczani za PRL-u. Jak widać, teraz
też narazili się czymś głównemu cenzorowi IV RP Prezesowi Kaczyńskiemu.
Na protesty z wielu środowisk zareagował kilka tygodni temu p. Marcin Wolski,
były satyryk, a także były członek egzekutywy PZPR w TVP - a teraz ....
aktualny aktywista PISu na niwie kulturalnej. W wywiadzie prasowym pan
Wolski "pojechał po bandzie", jak mawia młodzież, wyznając szczerze. "Przecież
wygraliśmy wybory. Jak się komu nie podoba to - morda w kubeł". Wbrew opiniom
pięknoduchów, nie można niestety powiedzieć, że panu Marcinowi coś się
wypsnęło lub wstał lewą nogą. Ów styl wypowiedzi, niczym w marcu 1968 r.,
nie jest przypadkowy. Jest to powiedziane celowo aby podwyższyć popularność
partii rządzącej oskarżanej niekiedy przez swoich "niezłomnych", że za
miękko odnosi się do przeciwników. Aktualnie miękkość wychodzi z mody.
Ostro mówi - zatem swój chłop. Jak mawiają socjologowie - taki mamy trend.
|