MY I ONI
Kiedy pewnego razu w stanie
wojennym Jerzy Urban na konferencji prasowej zakomunikował, że rząd PRL
szykuje wysyłkę ciepłej odzieży dla setek bezdomnych Amerykanów śpiących
pod Mostem Brooklyńskim pół Polski zacisnęło ręce ze złości. Większość
z nas wiedziała, że zarówno w Nowym Jorku, jak też n.p. w Montrealu istotnie
koczuje niemało żebrakow, ale ..... nieważne było czy Urban mówi prawdę
czy też nie. Tak czy owak z przyczyn zasadniczych racji mieć nie mógł.
Do względnego obiektywizmu dorośliśmy (t.zn. tylko niektórzy z nas) dopiero
po pierwszej dekadzie panowania ustroju (w miarę) liberalnego. W tamtych
czasach t.j. w roku 1982 Polskę zamieszkiwali (tak się nam zdawało) tylko
MY i ONI. Teraz po pierwszej dekadzie XXI stulecia podobnemu złudzeniu
(tu "MY - tam "ONI") ulega pewien dość spory procent prawicy w starym kraju.
Oczywiście prawda była - i dalej jest - o wiele bardziej złożona.
Kilka dni temu w jednej ze
stacji radiowych dziennikarka "Gazety Wyborczej" red. Agata Nowakowska
wzięła w obronę (tak, tak!!) nadwyrężoną reputację młodego rzecznika PISu
Adama Hofmana oceniając postępowanie t.zw. "dziennikarzy śledczych" tygodnika
"Wprost" jako skandaliczne. Wyraziła ona oburzenie poziomem czołowych polskich
mediów - zarówno tych z prawa jak też z lewa. Robienie szpiegowską kamerą
zza krzaka zdjęć kilku podchmielonym celebrytom partii Prawo i Sprawiedliwość
oznacza ni mniej ni więcej, że dla polityka w Polsce "czas prywatny" się
skończył, a on sam jest pod nadzorem 24 godziny na dobę. Zarówno erotyczne
przechwałki p. Hofmana, jak też chłopięcy zachwyt b. agenta Tomka (t.j.
posła PISu Kaczmarka) nad wspaniałością jakiegoś typu broni palnej dotarły
najpierw do "Wprost", potem do internetu, a na końcu do Prezesa Kaczyńskiego.
Po tym przykrym doświadczeniu widać już, że znalezienie polityka inteligentnego,
młodego, przystojnego, zachowującego się kulturalnie, niepijącego,
o moralności św. Franciszka z Asyżu, a w dodatku charyzmatycznego - graniczy
w Polsce z cudem. Zresztą gdyby się taki objawił, to ludzie raczej
na niego by nie głosowali, gdyż pragną aby wyslannik ludu jednak miał z
tym ludem coś współnego. Odradzałbym zatem Prezesowi PISu zbytnią surowość
dla swojej błądzącej młodej gwardii. Z kolei obiektywizm Agaty Nowakowskiej
i tak jej nic nie pomoże gdyż - jak to ujął w latach 30-ych Antoni
Słonimski - "ma ona brzydkie pochodzenie"(ew. zatrudnienie). Co innego
gdyby przeniosła się przynajmniej do "Rzeczypospolitej", o ile jeszcze
nie dalej na prawo. Po tych wyczynach fotografów Tomasza Lisa, należy czekać
na rewanż fotografów "Gazety Polskiej". Gra pod roboczą nazwą "MY i ONI"
dopiero się rozkręca. Co będzie następną sensacją? Nie wiemy jeszcze. Może
były ministrant, minister i premier Józef Oleksy klęczący w konfesjonale,
czy Grzegorz Schetyna z PO płacący w agencji towarzyskiej służbową kartą
kredytową. A może szanowna publika chciałaby obejrzeć zdjęcie Giertycha
z Tuskiem złapanych ukrytą kamerą na liczeniu paczek moskiewskich rubli?
Toż to by była zabawa! Wiadomo, że tego typu wyssane z palca bzdury sprzedają
się nieźle. Jeżeli standardem jest dostarczanie rozrywki na najniższym
poziomie to - jak mawiają Amerykanie - "the show must go on" (Przedstawienie
musi iść dalej).
Ponieważ przez najbliższe
półtora roku skandali i skandalików będzie raczej przybywać na lewicy i
prawicy, droga Prezesa Jarosława do władzy będzie wyjątkowo ciernista.
Prawda, sondaże potwierdzają, że zdobycie przez niego władzy jest możliwe.
Jarosław Kaczyński jest mistrzem w swojej ulubionej grze p.t. "My i Oni"
jednakże stoi on przed szeregiem sprzeczności a nawet dylematów. Jeżeli
propagandyści PISu celowo zapomną (tak jak ostatnio) o temacie p.t. "Smoleńsk
2010", to choć wywołają ulgę na twarzy tysięcy "młodych wykształconych"
(oraz większości zawodowych pilotów), to jednakże takim milczeniem zrażą
do siebie swoich najwierniejszych z wiernych. Jeżeli uwikłają się w partyjne
potyczki oraz skandale obyczajowe dadzą dowód, że mało ich obchodzi
los setek tysięcy Polaków, którym pensji lub renty starczy jedynie do połowy
miesiąca. Jeżeli wezmą ekspertów i zaczną punkt po punkcie analizować budżet
i szczegóły skandalu z Otwartym Funduszem Emerytalnym - zanudzą tym większość
publiczności, która zmieni kanał i zacznie oglądać tańce na lodzie lub
inne daleko mniej moralne występy. Należy wziąć też pod uwagę, że w przeciwieństwie
do roku 2011 tym razem jedność prawicy w starym kraju już nie jest oczywistością.
Jedynie raptowne zaostrzenie się kryzysu w Polsce lub dalsze błędy rządzącej
koalicji PO/PSL mogą ten "mecz" zakończyć przed czasem.
W polityce światowej ukazywanie
obrazu demonicznego wroga też ma długą tradycję. Oto tu, w naszej pięknej
prowincji Quebec, w otoczeniu pani premier Marois zrodziła się kilka tygodni
temu inicjatywa głębszego zaakcentowania quebeckiej odrębności. Wszak "la
societe distincte" oznacza "społeczeństwo odrębne". Aby było ono jeszcze
bardziej odrębne, na początku września minister pequistowskiego rządu Bernard
Drainville ogłosil projekt uchwalenia przez Zgromadzenie Narodowe
Karty Wartości Quebeckich. W niej to śladem Francji podkreślony ma być
świecki i neutralny charakter państwa, którego funkcjonariusze nie mogą
w czasie pracy nosić elementów ubioru ujawniających ich wyznanie. Gdyby
projekt uchwały przeszedł w obecnym kształcie, to zarówno żydowska kipa,
jak też duży krucyfiks czy zasłona na twarzy ew. chusta muzułmańska będą
zakazane w biurach rządowych, lecz także na uczelniach, w szkołach i w
przedszkolach. Już po dziesięciu dniach można z pewnością stwierdzić, że
po ogłoszeniu projektu podziały wsród mieszkańców Quebeku wyszły znów na
wierzch. Nie tylko między Montrealem, a resztą prowincji, nie tylko między
grupami etnicznymi, między partiami, lecz także i wewnątrz partii.
Oto posłanka uważanego za separatystyczny Bloku Quebecois Maria Murani
za krytykę projektu została usunięta z partii. Dnia następnego powiedziała
ze śmiechem dziennikarzom. "W ten oto sposób Parti Quebecois przekreśliła
szansę na poparcie kiedykolwiek przez grupy etniczne projektu uderwania
się od Kanady". Dwa dni potem dziennik "Metro" dał na pierwszą stronę zdjęcie
Żydów modlących się w synagodze w Dollard-des-Ormeaux wraz tytułem "Grupy
wyznaniowe i ich najlepszy sojusznik PLQ (Partia Liberalna Quebeku)". I
rzeczywiście; szef PLQ Philippe Couillard nazwał projekt dokumentu PQ "kartą
hańby". Układanka "MY i ONI" funkcjonuje u nas też nieźle.
Jak zwykle w polityce, niekoniecznie
jest ważne co proponuje taka czy inna partia polityczna; liczy się jeszcze
dlaczego akurat w tym czasie. Przy minimalnej większości w Parlamencie
partia Pauline Marois PQ potrzebuje ekstra "boost" (rozrusznika) do rozpalenia
uczuć narodowych. Wiem skądinąd, że wielu z nas siedząc w poczekalni u
lekarza czuje się czasem jak w Bagdadzie czy Damaszku. Tym niemniej sprawa
nie jest taka prosta jak by się mogła wydawać. Na koniec parę słów pociechy
dla osób "skołowanych" quebecką huśtawką polityczną. Faktem jest, że do
referendum suwerennościowego jest dziś dalej niż kiedykolwiek przedtem.
Zresztą nawet w oficjalnym projekcie PQ nie ma czegoś takiego jak "niepodległość",
a jedynie niejasna "suwerenność", która może być podstawą do nowej umowy
stowarzyszeniowej, a i to tylko wtedy gdyby rząd federalny na taki rozwód
wyraził zgodę. Ale jeśli stanie się on faktem za lat 50 czy 100, nie jest
wcale pewne czy ów Quebec przyszłości będzie miał jeden czy też ....trzy
języki oficjalne. Nie wiemy tylko czy tym trzecim będzie chiński czy .....arabski.
18 września 2013
|