DŁUBIĄC W ARCHIWALIACH
Nie powiem, żebym się zdziwił, kiedy dowiedziałem się, że nowy (t.j. pisowski)
ambasador Rzeczypospolitej w Berlinie Andrzej Przyłębski był członkiem
służb wywiadu peerelowskiego (TW Wolfgang), który w młodości "zaliczył"
nawet spektakularne wydalenie, jako persona non grata z kraju, w którym
wówczas udawał dyplomatę. To, że znaczny procent obecnych oficjeli i wyższych
urzędników państwowych z nowego rozdania służył na różnych stanowiskach
tej okropnej komunie - fakt ten jest znany tak wielu rodakom, że przestał
już być dawno wstydliwą tajemnicą. Podobną drogę życiową ma za sobą jeden
z nowo mianowanych sędziów "słusznego" - choć nie dla wszystkich legalnego
- Trybunału Konstytucyjnego prof. Mariusz Muszyński. Jednakowoż wielu z
nas z pewnością otworzy szeroko oczy dowiadując się przy okazji, że w archiwach
Instytutu Pamięci Narodowej zalega wciąż "zamarynowane" ok. 350 tysięcy
nie przejrzanych i nie opisanych oświadczeń lustracyjnych. Jak twierdzą
znawcy problemu dwudziestopięciolecia lustracji w III Rzeczypospolitej,
ta niesłychana opieszałość przy weryfikacji kadr państwowych nie jest wynikiem
lenistwa, braku personelu itp., lecz jest świadomym działaniem opóźniającym
proces przemian w Polsce po 1989 roku. Nie da się zrzucić winy za ten stan
rzeczy wyłącznie na poprzedni "układ" - cokolwiek rozumiemy pod tym słowem.
To prawda, że opcja kato-narodowa z PISem na czele narobiła najwięcej szumu
przy zbieraniu oświadczeń lustracyjnych od różnych notabli, wyższych urzędników,
działaczy kulturalnych i ludzi mediów. Jednakowoż z analizą tego morza
informacji było (i jest do dziś) o wiele gorzej. Najwidoczniej, KTOŚ BARDZO
WAŻNY już któryś rok z kolei woli się nie spieszyć z wydawaniem przedwczesnych
wyroków. Ta postawa okazała się przydatna teraz, kiedy Prawo i Sprawiedliwosć
dzierży pełnię władzy. Ogromny magazyn kompromitujących informacji z IPN-u
nie jawi się liderom tej partii jako (używając języka prez. Trumpa) ...
"bagno do osuszenia". Wręcz przeciwnie. Założyć by się można, że w snach
prezesa Kaczyńskiego jest to coś na kształt świątecznego "ciasta-niespodzianki"
z bakaliami. Nie wiemy jak surowa kara spotykała w dzieciństwie niegrzecznego
Jarka za wydłubywanie ze świątecznych wypieków rodzynek, orzechów i kawałków
suszonych owoców. Dość rzec, że ów nawyk dłubania pozostał mu na całe życie.
Aż nadszedł teraz czas, kiedy to od niego - prezesa (prawie) wszystkich
Polaków - zależy, do jakiej kartoteki sobie zajrzy. Jaki rodzynek wydłubie,
jaki orzeszek spróbuje zgryźć. Wszyscy przez NIEGO nielubiani, wszyscy
"wrogowie" z Wałęsą na czele, zostali - jak można się domyślać - "rozpracowani
i zdemaskowani" w pierwszej kolejności. Aktualnie resztę "urobku" lustracyjnego
mielą pisowskie młyny. Niektóre wolniej - niektóre szybciej. O wynikach
owej wybiórczej obróbki decyduje szef partii - ON i nikt inny. Nikt nie
może być uznany za "komucha" czy "ubeka" bez JEGO wiedzy i woli. I tak
zwolna od ok. piętnastu lat powstaje nierzeczywisty świat, w którym "czarne
jest białe, a białe jest czarne". Tylko w takim świecie długoletni więzień
PRL-u Stefan Niesiołowski może być nazwany "komuchem" przez jakiegoś pisowskiego,
młodocianego ignoranta, a eks-prokurator Piotrowicz bryluje, jako bohater
pozytywny - taki eks-komunistyczny Konrad Wallenrod. To samo z różnymi
Przyłębskimi, Kryże, Kaczmarkami, Jasińskimi i tysiącem innych. W młodości
wojowali ze zgniłym Zachodem i liberalizmem. Teraz właściwie robią to samo,
mając nadzieję, że Nad-Prezes nie dogrzebie się ich kartoteki. A gdyby
nawet - to przecież i tak nie wszystko będzie stracone, albowiem ostatnio
ocieplają sie stosunki z ... Białorusią, Turcją, Salwadorem oraz ...San
Escobar (!) Może nawet sam Donald Trump się zmiłuje w dalekim Waszyngtonie
i powie jakieś cieplejsze słówko o polskiej "dobrej zmianie". Od
dawna eksperci wojskowi wszystkich armii na świecie wiedzą, że samo posiadanie
"super-bomby" (n.p. atomowej) jest ważniejsze niż faktyczne użycie jej
na polu walki. Na tej samej zasadzie - prezes z ul. Nowogrodzkiej woli
dalej mieć swój torcik z lustracyjnymi bakaliami niż go szybko skonsumować.
Po cokolwiek dwuznacznym, marcowym "zwycięstwie" polskiej dyplomacji w
Brukseli, które prezenterzy Wiadomości TV przedstawili, jako dalszy etap
"wstawania z kolan" umęczonej (jak zawsze) Rzeczypospolitej, politycy PiS-owscy
przeszli do ofensywy. Minister Spraw Zagranicznych RP Waszczykowski wziął
się ostro do pisania listów. Postawił sobie on za zadanie - ni mniej ni
więcej - tylko ... pogodzenie Turcji z Holandią (i jak sie da, także z
Niemcami). Chodzi o to, że władze holenderskie uznały wizytę dwójki wysłanników
autorytarnego prezydenta Turcji Erdogana za niepożądaną. Co innego kameralne
spotkania z przedstawicielami tureckiej diaspory w Holandii i RFN (podobne
do znanych spotkań działaczy PISu z Polonią kanadyjską), a co innego urządzanie
tłumnych przedwyborczych wieców na terytorium kraju gościnnego, który nie
ma żadnego interesu w popieraniu nowej dyktatury nad modrym Bosforem. Wiadomo
nie od dziś, że demokracja liberalna jest cierpliwa i niestety naiwna.
Jeśli na to liczyli organizatorzy demonstracji popierających dyktaturę
Erdogana - to tym razem bardzo się zawiedli. Turecką minister d/s rodziny
panią Fatmę Betul Saya odstawiono do granicy kraju, a samolot wicepremiera
Turcji nie otrzymał zezwolenia na lądowanie w Rotterdamie. Trzeba przyznać,
że wiarygodność mediacji p. Waszczykowskiego nieco utrudniał fakt licznych
pochwał nie szczędzonych uprzednio Turcji przez "naczelnika" państwa polskiego.
Z drugiej strony, Holandia, w optyce wielu kato-narodowców, nie reprezentuje
już od pewnego czasu wartości zachodnich. A zatem - raz jeszcze - polska
racja stanu znalazła się - i to na własne życzenie - między młotem, a kowadłem.
Niewykluczone, że wkrótce rodacy ze starego kraju dowiedzą się z Telewizji
Narodowej (dawniej TVP), że jednak nie każdy muzułmanin to sługa szatana
i potencjalny terrorysta. Tym bardziej, że Zachód, w którego obronie ongiś
stawali nasi przodkowie, znowu sprawia same kłopoty nowym elitom w Warszawie.
I cóż się dziwić, że do walki z "dywersją ideologiczną" płynącą ze "zgniłej"
Unii, którą nadal współrządzi Donald Tusk, potrzeba starych fachowców!
Chociażby takich jak nowy ambasador RP w Berlinie. W tym to miejscu krąg
zdarzeń przyczynowo skutkowych się zamyka.
Jeżeli system polskiej oświaty będzie, zdaniem ekspertów, najprawdopodobniej
cofnięty o czterdzieści lat, to dlaczegóżby nie dokonać podobnej operacji
na gospodarce i polityce zagranicznej? Niech każde państwo europejskie
uszyje sobie samo "Unię swoich marzeń", niczym garnitur na miarę; 28 państw
- 28 osobnych "unii". Dlaczego nie? - zakrzyknie całkiem spora rzesza rodaków.
Nie damy się wyzyskiwać obcym! Sami umiemy robić to równie skutecznie naszym
biedniejszym rodakom! Suwerenność totalna jest jak globus, na którym figuruje
tylko Polska. Taki rekwizyt może śmieszyć w popularnej komediowej serii
telewizyjnej "Ucho prezesa". Stan ducha wielu naszych rodaków do śmiechu
jednak nie skłania. Jest taki idiom w języku angielskim, opisujący zachowanie
społeczeństw (czasem jednostek) obsesyjnie skoncentrowanych na sobie i
nie dopuszczających myśli, że są jeszcze inne punkty widzenia. Chodzi tu
o określenie "navel gazing", co dosłownie oznacza "wpatrywanie się w pępek"
(w domyśle - swój własny). Robiąc to, na krótką metę być może ułatwiamy
sobie życie. Niestety - ceną jest powolne odrywanie się od rzeczywistości.
Skutki tego - choć nie wiemy dokładnie jakie - czekają nas wszystkich prędzej
czy później.
|