MIĘDZY MŁOTEM A KOWADŁEM
Jest pewien okres w historii
II Wojny Światowej, który do niedawna mało interesował kogokolwiek na Zachodzie
poza zawodowymi historykami. Nawet na post-sowieckim wschodzie starego
kontynentu nie jest z tą wiedzą najlepiej. Chodzi tu o okres między kapitulacją
Polski (ok. 1 października 1939 r.), a najazdem wojsk Hitlera na ZSRR (22
czerwca 1941 r.) . Niezbyt dużo Europejczyków (nie mówiąc już o mieszkańcach
naszego kontynentu) wie, że n.p. po rozpoczęciu najazdu Armii Czerwonej
na Finlandię (grudzień 1939 r.), stalinowski ZSRR śladem państw Mussoliniego
i Hitlera został za karę wykluczony z Ligi Narodów (poprzednika ONZ). Mało
jest osób, które zdają sobie sprawę, że prawie przez cały ten dość długi
okres (21 miesięcy) do Niemiec płynęły bez przerwy dostawy ropy naftowej
z sowieckiego Baku, a także innych towarów o strategicznym znaczeniu. Nic
dziwnego, że w tym okresie (konkretnie zimą 1939-40) wywiad brytyjski przygotowywał
plany przyjścia z pomocą Finlandii; w tym też pierwotnym celu szkolono
polską brygadę spadochronową użytą nieco poźniej w desancie pod Narvikiem
w okupowanej przez III Rzeszę Norwegii. Na dnie sejfów brytyjskiego MI-5
(i jego poprzedników) leżą też materialy dotyczące planów obronnych przed
(szczęśliwie niezrealizowanym) atakiem na wyspy brytyjskie zjednoczonych
sił Niemiec i ZSRR. Na wiosnę roku 1941 eksperci uznali, że taki ścisły
sojusz wojskowy jest coraz mniej możliwy. Z końcem czerwca Churchill, a
z nim cały demokratyczny Zachód, otrzymali od Hitlera prezent w postaci
rozpoczęcia wojny przeciw Stalinowi. Od tego czasu "wujaszek Józio" (uncle
Joe) stał się, zupełnie niechcący, obrońcą wolnego świata i demokracji.
W taki to sposób ZSRR po niespełna dwuletniej kwarantannie na ławce karnej
powrócił do rodziny krajów miłujących pokój oraz prawa człowieka. W wojennym
posagu Stalin wniósł do sojuszu z Imperium Brytyjskim (a wkrótce też z
USA) miliony (umundurowanych) istnień ludzkich. W zamian za to, wiele mu
będzie wybaczone (a zwłaszcza przemilczane). Wg badań prof. Timothy Snydera,
aż do końca wojny wewnętrzna cenzura Hollywoodu nie tolerowała w filmach
propagandowych jakiejkolwiek krytyki Rosji Sowieckiej, albowiem pokonanie
III Rzeszy i jej koalicjantów stało się celem nadrzędnym.
Kiedy 16 listopada 2015 roku
- trzy dni po atakach terrorystycznych na Paryż, w których straciło życie
ok 130 osób - prezydent Francji Francois Hollande podkreślając nadrzędny
cel pokonania Państwa Islamskiego, "które zagraża nie tylko Francji, ale
też całej Europie" przypomniał o istnieniu Rosji w roli możliwego sojusznika
Zachodu, jedni obserwatorzy światowej sceny politycznej westchnęli z nadzieją
- inni z rezygnacją. No cóż. To już było. (déj? vu). Jeśli tylko nie zdarzy
się nic nieprzewidzianego, to reżim na Kremlu znowu otrzyma, na razie warunkowe,
świadectwo moralności. Przewiduje to już od pewnego czasu liberalny politolog
(oraz były polityk) rosyjski, obecnie na emigracji w USA, Andriej Iłarionow.
Wg niego "aktualnie w polityce światowej są dwa problemy. Pierwszemu na
imię Władymir Putin, a drugiemu Barack Obama." W jego opinii, przynajmniej
od wiosny roku 2014 t.j. od chwili, w której Federacja Rosyjska zaczęła
- jak to się tu i ówdzie mawia - "wstawać z kolan", kolejne eskapady pana
na Kremlu mają jeden podstawowy cel - uświadomienie innym politykom, że
Rosja jest jednak imperium i, że to ona - a nie "dekadencki Zachód" - posiada
wolę zaryzykowania znowu życiem tysięcy swoich obywateli. Rezultatem tej
akcji propagandowo-militarnej powinna być niebawem jakaś nowa ... Jałta
nr.2. Innymi słowy - nowy podział świata. Nie jest tajemnicą, że Putin
do tego dąży. Widać też, że bardzo go zabolało wrześniowe stwierdzenie
Obamy, że Rosja nie jest ekonomicznie żadną potęgą, gdyż w tegorocznym
rankingu 170 państw świata zajmuje zaledwie miejsce nr. 59.
W tym jednak punkcie Iłarionow
przechodzi do frontalnego ataku... nie,... wcale nie na Putina. Rolę czarnego
charakteru (niechcący w dwóch znaczeniach) pełni w jego ocenie aktualny
prezydent USA Obama. To jego kilkukrotne niezdecydowanie, a potem polityka
ustępstw ułatwia, wg. opozycjonisty, wychodzenie Rosji z zaułków zarezerwowanych
dla t.zw. "państw upadłych". Po co było wykreślać jakąś, podobno nieprzekraczalną,
czerwoną linię dyktatorowi Syrii Asadowi, kiedy później żaden aliancki
atak nie nastąpił. Logicznym następstwem wahań Obamy z lat 2013 - 2014
jest pojawienie się rosyjskich samolotów wojskowych nad tamtym rozdartym
wojną domową krajem. W ten oto sposób Putinowi udało się zepchnąć kwestię
ukraińską na dalszy plan. Chwilowo ważniejsze stają się Syria, kryzys z
napływem uchodźców (ew.emigrantów zarobkowych), a zwłaszcza ewidentne zagrożenie
terrorystyczne. Kolejne rundy rozmów pokojowych w Mińsku w efekcie zmarginalizowały
Ukrainę. Nacisk Francji i Niemiec na władze w Kijowie przy stole konferencyjnym
okazuje się skuteczniejszy od nacisku wojskowego t.zw. "separatystów" w
Doniecku. Ale nie tylko Ukraina może się czuć między młotem i kowadłem.
Unia też traci krok po kroku reputację bezpiecznej przystani. Putin może
nieco odetchnąć i przenieść wydatki wojskowe na teatr syryjski. Oczywiście
on też musi rozwiązać dylemat, kto mu jest bliższy - Zachód czy Wschód?
Niewykluczone jest, że w ciągu zimy Rosja zapomni o swoich "azjatyckich
genach" i zacznie jak lew bronić wartości europejskich. Czy będzie
to sukces prezydenta Obamy, czy może jego następna porażka prestiżowa?
Czas pokaże.
To samo można powiedzieć
na temat pierwszych poczynań nowego rządu polskiego z panią premier Beatą
Szydło. W okresie przedświątecznym nie wypada (i nie ma na razie powodu)
wychodzić z przedwczesną krytyką ekipy prawicowej zdominowanej przez Prawo
i Sprawiedliwość. Wypada jedynie w ślad za sondażem "Rzeczpospolitej" odnotować
wysoki prestiż ministrów fachowców oraz t.zw. "umiarkowanych" (n.p. Morawiecki,
Radziwiłł oraz Gowin). Kontrastują oni w sposób wyrazisty z innymi nazwiskami
uznanymi za radykalne. Wśród Polaków - nawet tych konserwatywnych - wciąż
jest zauważalny gołym okiem rozdźwiek pomiędzy zwolennikami usprawnienia
pracy rządu i oczekującymi praktycznych, namacalnych wyników, a tymi drugimi
dążącymi do jakiejś niekoniecznie jasnej "odnowy ew. sanacji moralnej".
Czym to będzie skutkować w przyszłości? Poczekajmy, to zobaczymy.
Michał Stefanski
Z okazji tegorocznych
Świąt Bożego Narodzenia i nadchodzacego Nowego Roku 2016 autor składa swoim
Czytelnikom i Słuchaczom, Przyjaciołom i Sympatykom znanym i nieznanym,
a także Klientom Najserdeczniejsze Życzenia Wesołych Świąt i Zdrowego,
Spokojnego - a przez to Szczęśliwego - Nowego Roku.
A przy okazji, nie da się
ukryć, że każda akcja powoduje ... reakcję. Do niedawna europejskie elity
lewicowo-liberalne po obu stronach Atlantyku wykazywały szaleńczy optymizm.
Na plan pierwszy światowych potrzeb Ameryka oraz Unia Europejska wysuwały
przewidywane na kwiecień 2016 roku podpisanie układu o wspólnocie handlowo
celnej. Niebezpieczeństwo wojny nie było w propagandzie oficjalnej brane
praktycznie po uwagę. Do chwili ataków na Paryż walka z ekstremizmem muzułmańskim
nie byłą na serio uważana przez elity unijne za cel najważniejszy. Mówiło
się jak zwykle o walce z biedą, z degradacją środowiska naturalnego, o
potrzebie znalezienia nowych źródeł energii odnawialnej. Terroryzm miały
skutecznie zwalczać wywiady i akcje policyjne. Wielu z nas jeszcze pamięta,
jak po roku 2001 lewica francuska bezlitośnie krytykowała prezydenta Busha
za ogłoszenie przez niego "wojny z terrorem". Teraz słysząc w ustach socjalisty
Hollanda słowa "wypowiedziano nam wojnę" można się tylko smutno uśmiechnąć.
Odnowa moralna narodu
..... Dlaczego w ogóle ten temat wart jest poruszenia? Dlatego, że istnieje
pokaźna grupa wyborców, którzy zdecydowali się głosować na PIS niekoniecznie
z tych samych powodów co n.p. niezłomni rycerze walki z korupcją Zbigniew
Ziobro i Mariusz Kamiński. Ta nieco zdezorientowana grupa rodaków być może
uległa złudzeniu, że ekipa biorąca aktualnie do ręki cugle władzy będzie
kolejną zwyczajną administracją, tyle, że bardziej sprawną, tyle, że słuchającą
tego co chce polski lud. Ma to być wymarzona przez nas wszystkich ekipa
pozbawiona arogancji władzy, której bardziej zależy na dobrobycie ogólnym,
niż na zdobyciu każdego (nawet najmniejszego) stołka w przedpokojach potęgi
i zaszczytów. Otóż, Panie i Panowie, prawda jest nieco bardziej skomplikowana.
Nie
po to PIS, a pod jego wodzą Zjednoczona Prawica doszły mozolnie do władzy,
aby spełniać każde życzenie jakiegoś rozgoryczonego Kowalskiego z Polski
powiatowej. Nie posunę się tak daleko jak Roman Giertych (zresztą też prawicowiec),
który głośno powątpiewa w wypłacanie od stycznia owych obiecanych 500 zlotych
na jedno dziecko. Kto wie, może któraś z tych obietnic bedzie spełniona
mimo oczywistych trudności budżetowych?
Nie chodzi mi wcale o to
aby rozwiewać nadzieje wielu z Państwa. Jednakże faktem jest, że
nadchodzi zima. Nie tylko ta klimatyczna, lecz przede wszystkim polityczna.
Zima dla Polski, ale też dla Europy i reszty świata. Może do nakreślenia
obrazu sytuacji warto użyć porównania narciarskiego. Widać, że dla zawodniczki
nazywanej Unią Europejską skończył się szybki i stylowo imponujący szus
trwający ponad 10 lat. W ośnieżonych goglach niezbyt daleko zarysowują
się albo jakieś skały, albo niełatwa wspinaczka. Tak źle i tak niedobrze.
Innymi słowy - mamy wszyscy pod górkę. Tu w Kanadzie zresztą też. O ile
znam naturę wielkiego stratega ostatnich wyborów prezesa Kaczyńskiego,
swoimi ostatnimi wypowiedziami wymaga od naszych kuzynów mieszkających
w starym kraju zaufania absolutnego Brzeska Beata Szydło jest premierem.
Tyle tylko, że znam sporo porządnych rodaków, którzy słysząc słowa
typu "państwo nie jest sługą" albo - "państwo to nie kategoria administracyjna,
lecz stan ducha" lekko się wzdrygają. Och - czyżby była to jakaś
alergia?
|