MOTTO: "ŻEBY WYGRAĆ MECZ,
TRZEBA GO NAJPIERW NIE PRZEGRAĆ". (ODKRYWCZE STWIERDZENIE WIELKIEGO POLSKIEGO
BRAMKARZA, JANA TOMASZEWSKIEGO).
Jakoś niemal zaraz po wojnie,
w 1946 albo 47 roku, piłkarska reprezentacja Polski zmierzyła się w jednym
z pierwszych od wojny spotkań międzynarodowych z Danią. Wszyscy nasi kibice
wiedzieli dobrze, że szanse są nierówne, bo Polacy nie mogli legalnie grać
w piłkę przez cały okres okupacji, byli wymęczeni wojną, niedożywieni i
skazani na występ w szczątkowym składzie; wielu z tych, którzy przeżyli
wojnę nie wróciło z Zachodu, inna część - choć ze zgoła różnych powodów
- ze Związku Sowieckiego. Mimo to wynik 0:8 został uznany za katastrofalny.
Myślałem o tym meczu z okazji
łomotu, jaki sprawili nam Duńczycy w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata.
Polska drużyna, która odnosiła niemal same zwycięstwa (jeden remis z Kazachstanem
można było uznać za wypadek przy pracy), poległa 0:4, prezentując w dodatku
fatalny styl, a raczej brak jakiegokolwiek stylu. Awans do moskiewskich
finałów (to, że odbyć się one mają w Rosji, to też kuriozalna sytuacja,
ale napiszę o niej przy okazji) wydawał się niemal pewny, a tu nagle taki
blamaż. Co uczyniliśmy Danii, że po raz drugi staje się powodem do żałoby
narodowej? - pytali się kibice. Odniesione w cztery dni później zwycięstwo
nad słabiutkim Kazachstanem poprawiło nasze szanse na awans, ale nie przywróciło
kibicom wiary w naszych orłów i skazało ich na nerwowy niepokój o wyniki
dwóch ostatnich meczów. A miało być tak pięknie...
Tymczasem zarówno poprzedni
entuzjazm, jak obecny sceptycyzm, wydają mi się przejawami narodowej histerii.
Niejasny do końca sposób liczenia punktów przez Światową Federację Piłkarską
(FIFA) sprawił, że nasza drużyna znalazła się nagle na 5 miejscu w światowej
klasyfikacji i wszyscy chętnie uwierzyliśmy w to, że jest ona już globalną
potęgą. Trudno o większą bzdurę. Jesteśmy europejskim średniakiem, posiadającym
jednego zawodnika ze światowej czołówki (Lewandowski) i trzech, może czterech
graczy, reprezentujących wysoki poziom europejski. Nie mamy natomiast ani
rezerw (kto potrafi wymienić nazwisko choćby jednego piłkarza, który nie
został powołany do kadry, choć powinien się w niej znaleźć), ani - przy
całym szacunku dla trenera Nawałki - wyraźnej koncepcji gra, takiej choćby,
jaką miała ta drużyna w dobrych czasach trenera Górskiego.
Życząc więc naszym zawodnikom
wszystkiego najlepszego i licząc na ich dobry wynik podczas eliminacji
- a potem turnieju - nie wpadajmy w nastrój mocarstwowy, bo możemy boleśnie
spaść z nieba na ziemię. Spodziewajmy się najlepszego, ale bądźmy przygotowani
psychicznie na przykre niespodzianki. I nie wmawiajmy sobie, że jesteśmy
lepsi niż Francuzi, Niemcy, Anglicy, Hiszpanie, Włosi, Portugalczycy, Argentyńczycy,
Brazylijczycy itd. itd., bo się w ten sposób ośmieszamy.
P.S. W poprzednim felietonie
wspomniałem o znakomitym starcie w tenisowym turnieju w Toronto zaledwie
osiemnastoletniego, pochodzącego z Rosji, urodzonego w Tel Awiwie, grającego
dla Kanady, a zamieszkałego w Nassau (cóż za skomplikowana biografia!)
Denisa Szapowałowa. (Wiem, że prasa światowa pisze o nim Shapovalov, ale
poprawna transkrypcje jego nazwiska na język polski jest właśnie taka).
Otóż ten młody człowiek przeszedł jak burza przez pierwsze trzy rundy US
Open, eliminując takich wyżej od siebie notowanych zawodników jak Danil
Miedwiediew, Jo-Wilfried Tsonga oraz Kyle Edmund i przegrał dopiero po
ciężkiej walce (trzy tie-breaki!) ze znakomitym Hiszpanem, Pablo Carreno
Busta. Ale najbardziej zaimponował mi podczas konferencji prasowej. Zamiast
tłumaczyć się z porażki, czy szukać usprawiedliwień, powiedział, że udział
w turnieju był dla niego wielkim zaszczytem oraz przyjemnością i podziękował
wszystkim partnerom oraz wszystkim członkom swojej ekipy, którzy przyczynili
się do jego sukcesu. Myślę, że liczni rywale, w ich liczbie Jerzy Janowicz,
mogliby uczyć się od niego mądrej skromności. I proszę Czytelników, aby
zapamiętali to nazwisko: jestem pewien, że jeszcze o nim usłyszymy.
.. |
|
Andrzej Ronikier
ARCHIWUM
FELIETONÓW |
POLEĆ
TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA |
|
|
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,, |
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,, |
|