KRAKÓW - POLSKA STOLICA SENTYMENTALNA
(4)
|
.... |
W drodze na Rynek
nie sposób pominąć romańskiego kościoła pw. św. Andrzeja, zwróconego dumnie
swoimi dwiema wysokimi wieżami w stronę ulicy Grodzkiej. Surowy z zewnątrz,
zbudowany z ciosów piaskowcowych i wapiennych, spełniał kiedyś funkcję
obronną, jako jedyny murowany obiekt wioski Okół. To w nim schroniono się
w czasie napadu Mongołów, to on stanowił jedyny punkt oporu wieśniaków
podczas najazdu tatarskiego w 1260 roku. Mimo prób przebudowy w XVI i XVIII
wieku, zachował swą pierwotną bryłę w niezmienionym stanie. Ale wnętrze
zaskakuje. Jest niewielkie, bo i niewielu mieszkańców żyło w XI wieku na
Okole, ale niemal bajkowe. Całkowicie przetworzone w baroku, z nowymi sklepieniami
o bogatej sztukaterii, XVIII. wiecznymi ołtarzami i innym wyposażeniem,
ale i freskami roślinnymi, chyba kwiatów fiołka jeszcze ze średniowiecza.
Warto tu się zjawić w okresie Bożego Narodzenia, bo może siostry klaryski
wystawią na widok publiczny szopkę złożoną z najstarszych w Polsce figurek
jasełkowych, ufundowanych dla klasztoru przez Elżbietę, siostrę króla Kazimierza
Wielkiego, tuż przed jej ślubem z królem węgierskim w 1320 r. |
.. |
|
|
Tuż obok kościół pw. św. Piotra
i Pawła, noszący dumnie miano pierwszej krakowskiej świątyni barokowej
z samego początku XVII wieku, zbudowanej według nieco starszego projektu
Bernardoniego, który wzorował się na kościołach Rzymu. Co ciekawe, jego
fundatorem był król Zygmunt III Waza, ten sam, który w 20 lat później
przeniósł już na zawsze rezydencję królewską do Warszawy. Wnętrze interesujące,
ale szczególnie istotny jest fakt pochowania w świątynnej krypcie księdza
Piotra Skargi, słynącego z niezwykle dramatycznych i charyzmatycznych kazań
politycznych wygłaszanych wprost przed obliczem królewskim. Jest i coś
jeszcze - wielkie wahadło Foucaulta o długości ponad 46 m, które - uruchamiane
w każdy czwartek - pozwala obserwować ruch wirowy kuli ziemskiej; czy nie
warto choćby po to zajrzeć do dawnej świątyni jezuickiej. To chyba najpiękniejszy
i "najcieplejszy" fragment starego Krakowa; nie tylko architektonicznie,
bo jest tu i sporo zieleni. Ważny jest też wyczuwalny wciąż klimat minionego
miasta i jego dźwięki (nie ma tu ruchu kołowego, tylko odgłos kroków na
kamiennym bruku). Brak tego ciepła może trochę na Rynku Głównym, bo miejsce
to żyje swoim własnym życiem od wieków i przez wieki całe, aż po dzień
dzisiejszy, ale jest za to więcej radości i pogody, nawet w dni niepogodne.
Każdego roku pojawia się na nim coś, czego wcześniej nie było, a może tylko
nie było tego widać poprzednio. Nie, jednak "nowe" jest wciąż obecne na
tym najpiękniejszym z polskich placów miejskich, bo "życie" nie lubi pustki,
bo lubi wciąż i wciąż manifestować swoją obecność dodając, dostawiając,
uzupełniając, przebudowując. Siadam sobie na ławce przy małym kościółku
św. Wojciecha nazwanym tak dlatego, że późniejszy parton Polski miał tu
odbywać kazania. Siadam i patrzę, patrzę i myślę. Ale przede wszystkim
podziwiam to, co na Rynku i wokół niego wzniesiono w ciągu minionego tysiąclecia.
Tak, tak tu widać wyraźnie, że nie od razu Kraków zbudowano, że budowano,
budowano i ... buduje się nadal. Ot, choćby nowa nawierzchnia sprzed kilku
lat. A pod nią dziwy nad dziwami. Chcesz zobaczyć, jak tu było kiedyś,
nie umiesz sobie jednak tego wyobrazić? Nic prostszego, zejdź pod Rynek.
Teraz można, bo przed kilku laty ktoś wpadł na genialny pomysł zaaranżowania
ekspozycji archeologicznej w miejscu odsłonięcia cennych zabytków przeszłości.
By tam się znaleźć należy odszukać zejście, które usytuowano w Sukiennicach
od strony pomnika Adama Mickiewicza. W podziemiach jest sporo - stare bruki
ze śladami kolein pracowicie "wyrzeźbionymi" przez koła krakowskich przekupniów
i poważnych kupców zagranicznych, rekonstrukcję niewielkich, średniowiecznych
chałup unicestwionych w trakcie któregoś tam z kolei pożaru, pozostałości
ław kupieckich, straganów ...
Są też przeszklone gabloty,
w których można zobaczyć czym handlowano na Rynku, co zgubił spieszący
gdzieś pleban, chłop, mieszczanin, jakimi miarami posługiwano się przed
wiekami, w jaki sposób zaopatrywano się w wodę. Są groby krakowiaków pochowanych
na Rynku - bo plac ten był przed wiekami i cmentarzem; wokół każdego z
kościołów miejskich jeszcze w XVIII wieku grzebano zmarłych mieszkańców
i przyjezdnych, którym dane było zakończyć życie w tym pięknym miejscu.
Można zobaczyć też, jak szybko przyrastały warstwy błota, śmieci, jak często
zmieniano bruki, które powodowały, że miasto rozrastało się nie tylko wszerz,
ale i w górę sięgając ku niebu. Tu widać, że dawne Sukiennice, dawne kramy
mieszczańskie siedzą dzisiaj głęboko pod ziemią, którą przez wieki nawiewał
wiatr, przywoziły wozy zaprzężone w woły i pod piaskiem, pod którym starano
się ukryć fetorek średniowiecznego miasta.
To warto zobaczyć, o tym
warto posłuchać z głośników, z których sączy się głos omawiający każdą
z omawianych części ekspozycji uzupełnianej krótkimi filmami o starym Krakowie,
przyjrzeć się nowoczesnym trójwymiarowym hologramom, czyniącym z wystawy
jedną z nowocześniejszych ekspozycji historycznych w Polsce. Wracamy na
powierzchnię bogatsi o wiedzę, która pozwoli nam lepiej zrozumieć dzisiejszy
Rynek Główny. A różni się bardzo. Nie ma już tu potężnego, gotyckiego ratusza,
jeszcze w XIX wieku dumnie wznoszącego się nad placem. Pozostała po nim
tylko wieża, imponujący pomnik krakowskiego gotyku. Stoją natomiast jedyne
w swoim rodzaju Sukiennice, największy "dom towarowy" średniowiecznego
Krakowa, które swój obecny kształt zawdzięczają renesansowej przebudowie
w połowie wieku XVI. W ich wnętrzu do dzisiaj słychać gwar tysięcy turystów
przychodzących tu trochę popatrzeć, trochę kupować, trochę tylko pokręcić
się, czy schować przed deszczem, bądź skwarem lata. Nad drewnianymi straganami
wstawionymi tu w drugiej połowie XIX wieku, wypełnionymi różnorodnymi towarami
- ale nie suknem, od którego budynek wziął swoja nazwę - umieszczono gmerki
cechów krakowskich i herby wielu miast polskich. Godne polecenia jest to,
co kryją na swojej drugiej kondygnacji. Skryła się tam ze smakiem urządzona
galeria polskiej sztuki XIX wieku; wszystkich tamtejszych skarbów wymienić
się nie da, ale uwagę zwracają choćby: cykl portretów Żydów pędzla Piotra
Michałowskiego, "Pochodnie Nerona" Siemiradzkiego, obrazy Matejki, Chełmońskiego,
Grottgera ... Można byłoby się i dobrej kawy napić w kawiarni u Noworolskiego,
gdyby nie strażak ... Tak, hejnał przypomina, że czas ruszać dalej. Jeszcze
rzut oka na pomnik Adama Mickiewicza, długi oddech przy straganach kwiaciarek
i już jesteśmy przy Mariackim, dawniej jedynym kościele parafialnym Krakowa.
Imponująca to świątynia,
różniąca się pięknie od innych choćby różnej wysokości wieżami maswerku.
Ta wyższa, "Hejnalicką" zwana, spełniała funkcję czatowni - z niej obserwowano,
czy wróg nie nadciąga, na niej do dzisiaj strażak odgrywa najbardziej w
Polsce znany utwór na trąbkę. Druga - ciut niższa - jest dzwonnicą, na
której zawieszono kilka potężnych dzwonów; żaden z nich nie może się równać
z Zygmuntem, choć jeden "Pół-Zygmuntem" się zowie. Wnętrze kościoła przepysznie
polichromowane, pokryte na całej powierzchni malaturą, wyglądającą jak
średniowieczna, choć przed wiekiem tylko z niewielkim okładem wykonaną.
Napracował się przy niej Matejko, napracowali jego uczniowie przez kilka
lat zdobiąc przęsło po przęśle, filar po filarze i ścianę po ścianie. W
tym samym też czasie - około 1890 r. - okna wypełniono witrażami przygotowanymi
przez polskich mistrzów secesji: Wyspiańskiego i Mehoffera. To "nowe" nie
razi w starych gotyckich wnętrzach, bo tak wielkiej różnorodności stylów
próżno szukać w innych polskich świątyniach. Jest gotyk, są elementy renesansowe,
jest wszechobecny barok, są nawet drobiazgi klasycystyczne. Ale prawdziwą
ozdobę wnętrza tej świątyni stanowi potężny ołtarz dzieła mistrza Wita
Stwosza (tak naprawdę Niemca Vita von Stoss) realizowany przez niemal 13
lat na zlecenie Rady Miasta. Po przecudne dzieło, wyjątkowe w swym wyrazie,
monumentalne - wszak to największa w Europie drewniana, gotycka nadstawa
ołtarzowa. Jest rzeczą bardzo ciekawą, że ołtarza tego nie próbowano "przerabiać",
nie chciano zamienić na inny w wiekach późniejszych, że przyjęto raz i
na zawsze - cóż przez swą maestrię obronił się sam. Ciekawe - choć dzisiaj
już niedostępne - są stalle stojące po obu stronach prezbiterium. A pamiętam,
że jeszcze w dzieciństwie mogłem sobie w nich usiąść, pobyć tam, poczuć
się dostojnikiem kościoła zasiadającym w miejscu najgodniejszym; cóż, było
- minęło w trosce o ten przepiękny zabytek już byle jaki zadek nie może
sobie beztrosko przycupnąć. Może i lepiej, dzięki temu jest więcej czasu
na zwiedzanie wnętrza, choć trudniej przez to dokładniej przyjrzeć się
ołtarzowi głównemu. A wnętrze to sprawia jednak wrażenie "zabałaganionego"
- pisałem już o "wyścigu" cechów, kupców, szlachty o prestiż usadowienia
w świątyni parafialnej czegoś "własnego", wyjątkowego, różniącego się o
wyposażenia już zastanego. Ten wyścig bardzo wyraźnie widać właśnie w Kościele
Mariackim, toż to istny "horror vacui" - lęk przed wolnym miejscem. Wszędzie
tu jest "coś", ołtarzy bocznych nie zliczysz, rzeźb pojedynczych, obrazów,
kapliczek, płyt i pomników grobowych bez liku, całe połaci ścian pozajmowane.
Ciężko się skupić, ewentualne modlitwy też chyba się nie udają przyjezdnym.
Cóż, im bogatsze miasto, tym więcej tego w środku. Obok dzieł najwyższej
klasy sporo barokowego "kiczu", obok prac mistrzowskich lichota i miernota,
ale już utrwalona przez wieki, przyjęta, uznana za istotne uzupełnienie
całości. Cóż, niech pozostanie jako dowód zawirowań sztuki, ścieżek zmylonych,
uliczek ślepych.... By to dostrzec trzeba obejść całość i najlepiej wybrać
sobie coś, co najbardziej odpowiada nastrojowi dnia, własnej estetyce,
co najbardziej cieszy oko własne. Dla mnie tym "czymś" jest "cyborium",
renesansowe dzieło mistrza Jana Marii Padovano przeniesione tutaj w 1600
roku z katedry wawelskiej. Jest to zabytek wyjątkowy - jedyny taki w Polsce,
nielicznie występujący też w innych częściach Europy. Ustawiony po prawej
stronie Łuku tęczowego, zwraca uwagę wyjątkową elegancją, kolorami marmuru,
stiuków i alabastru, delikatnością rzeźb, lekkością dekoracji. Cudo prawdziwe
i wyjątkowe. Ale to mój "typ", niekoniecznie musi się podobać innym. Przy
bazylice mariackiej stoi sobie maleńka świątynia - kościółek pw. św. Barbary.
Niby nic ciekawego z zewnątrz, prosta bryła zwrócona szczytem w stronę
placu Mariackiego. Ale i tu jest coś wyjątkowego. Pomijam fakt pochowania
pod świątynią szczątków księdza Jakuba Wujka - tłumacza pisma świętego
na język polski, bo ich nie widać. Zobaczyć można coś innego, tzw. Ogrojec
- dawną kaplicę średniowiecznego cmentarza, obiegającego jeszcze
w początkach XIX wieku bryłę kościoła Mariackiego. Jest to ciekawy pomnik
minionej epoki - pod krzyżowo-żebrowym sklepieniem wspartym na lekkich
kolumnach, z trupimi czaszkami w kluczach, umieszczono rzeźbiarską scenę
modlitwy Chrystusa w Ogrojcu, a na ścianie polichromię przedstawiającą
pojmanie Chrystusa. Całość - choć smutna w wyrazie - jest naprawdę interesująca
i warto jej poświęcić dłuższą chwilę. Jeszcze tylko spojrzenie z placu
na sukiennice i Rynek i ruszamy dalej, w stronę Bramy Floriańskiej. Ulica
ta stanowiła kiedyś główną arterię Krakowa, tędy wjeżdżali kupcy ze swoimi
towarami, chłopi z zakupami, tędy też wkraczały do miasta wojska własne
i nieprzyjaciół.
Na niej widać wyraźnie, jakie
style obowiązywały kiedyś w architekturze, w jaki sposób krakowski patrycjat
starał się wyróżnić spośród reszty mieszczan. Jest tu i kamienica "Pod
św. Teklą", "Pod Matką Boską", "Pod Różą", "Pod wiewiórką" i "Pod koniem"
- a to za sprawą figur umieszczonych w fasadach, są i inne - biorące swe
nazwy od rodów w nich zamieszkujących przez wieki. Wszystkie ciekawe, pełne
interesujących szczegółów, portali, obramowań okiennych, klatek schodowych.
Jest tu dom Matejki zamieniony na muzeum, jest i galeria Andrzeja Mleczki
z wolna stająca się muzeum. A na zamknięciu ulicy jest Brama Floriańska
- perła w kolii umocnień obronnych miasta. Swą nazwę zawdzięcza ulicy,
przy której stoi, a nie figurze św. Floriana umieszczonej tu dopiero
w XVIII wieku. Absolutny cud uratował tą część umocnień Krakowa przed rozbiórką,
jakiej w początkach XIX wieku nie uniknęły inne fragmenty murów. Obrońcy
tych konstrukcji odwoływali się i do smrodu, jaki mógłby z Kleparza swobodnie
wpływać aż pod Sukiennicy, czy do moralności i wiatrów, które podwiewałyby
spódnice pań i panien udających się na msze w kościele Mariackim, wreszcie
do zachowania bramy jako pamiątki dla potomnych. Trudno dziś odgadnąć,
który z argumentów przeważył - ważne, że całość stoi do dziś. A jest co
oglądać - mury solidne, malownicze, zbudowane z białego wapienia uzupełnionego
czerwoną cegłą, z drewnianym gankiem dostępnym dla turystów. Przed bramą
barbakan - jeden z dwóch takich obiektów zachowanych w Polsce, broniący
dostępu do bramy i zieleń plantów, którymi można powędrować wokół starego
Krakowa.
Warto to zrobić, tu i ówdzie
przekraczając niewidoczną dziś,dawną linię obwarowań, wchodząc na powrót
do miasta, by zobaczyć inne zabytki, kościoły, klasztory, czy budynki Uniwersytetu.
Warto być w Krakowie ...
|