JESTEM MŁODA WDOWA
Po przyjeździe z Polski Malina
przeprowadziła się z Jorgusiem do domu Farmera na Westminster Street. Przestała
pracować w "Kujawiaku" i rzadziej przychodziła do redakcji. Z myślą o związku
z nią Farmer kupił nową posiadłość w Richmond Hill, zielonej oazie ludzi
sukcesu, którzy pod Toronto mają swoje imponujące rezydencje z polami golfowymi,
kortami tenisowymi, basenami i oczywiście stajniami dla koni wierzchowych,
które miały tu swoje paddocks. Różnica standardu życia skutecznie chroni
Richmond przed ciekawskim okiem Polish Community z dzielnicy High Park
i Roncesvalles Avenue. Nabycie tej rezydencji było kompromisem między Aleksą
a Maliną. Stach nie chciał bowiem zrezygnować ze swoich koni i farmerskiego
stylu życia, Malina zaś, ze względu choćby na Jorgusia, nie mogła zaszyć
się na farmie pod Orillią, do której zresztą straciła serce po tragicznej
śmierci Alojza. Mark Coldwater więc z Nathanem Kolmanem wyszukali stosunkowo
niedrogą posiadłość (kosztowała około czterech milionów dolarów), która
spełniała wszystkie warunki obu stron. Była odizolowona od świata ścianą
lasu, miała własne rozległe łąki i pola, malowniczy potok i staw, a do
najbliższej prywatnej ekskluzywnej szkoły było pięć minut wozem. Malina
chciała Jorgusiowi zapewnić najlepsze wykształcenie, słusznie twierdząc,
że dla emigranta w pierwszym pokoleniu edukacja i szkolne przyjaźnie są
w przyszłości największym kapitałem. Farmer, który ciężką pracą rąk dorobił
się majątku, zgadzał się z tym w pełni.
Drobne przeróbki rezydencji
nazwanej "Wila" na cześć matki Alojza i babci Jorgusia, którą Malina zamierzała
sprowadzić do Kanady, Farmer powierzył Markowi Coldwaterowi, a ten z kolei
jako wykonawcę wziął swego partnera Wojtka Szczuckiego z ekipą. Parę razy
tam byłem z Maliną i Stachem, ku wielkiej radości mego psiego rozmówcy,
który wreszcie mógł poznać prezesa Stana Stanleya. Na razie Szczucki wciąż
nie wyjeżdżał do Polski.
Malina, oszołomiona przyszłą
rezydencją, skok bowiem z naszego "ruminghousu" do "Wili" w Richmond był
duży, wydawała się całkiem nie pamiętać o ciosie, który ją niedawno spotkał.
Gdy patrzyłem na nią, cisnęła mi się na usta frywolna piosenka: "Jestem
młoda wdowa, za mąż wyjść gotowa. Za takiego męża, co ma w portkach węża...".
Wąż z portek, a ściślej
z kieszeni, zniknął całkiem w tym zaczarowanym ogrodzie, a dziad wężoznawca
zmienił się w prezesa. Wszystko stało się w piorunującym tempie, jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a fakt, że to nie baśń z tysiąca i
jednej nocy, a rzeczywistość, potwierdzał Wojtek Szczucki, który stał przed
Stanem Stanleyem jak Szura Riebakow, na bączność. Gorliwie spijał z jego
ust każde zdanie, traktując je jak rozkaz. Wywyższony rozmową z prezydentem
corporation i "tycoonem", do którego wreszcie się dopchnął, furkotał tylko
rzęsami jak mały koliberek skrzydłami i z wrażenia nawet nie szczeknął
ani nie zrobił wykładu o przyrodzie: Dolar to jednak potęga, praktycznie
rzecz biorąc, pomyślałem. Nawet z tego cudaka zrobił pętaka. Widać Neryssa
jest very active financially i chłop walczy o cash z zębem, lepiej niż
lew Bongo. Kłów mu nie spiłowano...
Któregoś dnia Malina przyszła
do redakcji ze starszą szczupłą blondyną, która prowadziła za rękę Jorgusia.
Po tym porwaniu Malina przesadnie strzegła syna. Ta baby-sitter będzie
może lepsza od Ewy Braun, pomyślałem.
- To jest właśnie moja ciotka
Zocha, o której panu tyle mówiłam. Żona wujka Zenka - przedstawiła mi ją.
- Ach, to pani?! - przyjrzałem
się jej baczniej. Była podobna do Maliny. Miała te same pełne, zmysłowe
usta. - Miło mi panią poznać. Wiele o pani słyszałem - rzekłem, nie chwaląc
się, co o niej usłyszałem.
- Myślę! - odparła z pewnością
siebie. - Przecież Malinia to moja córa. Po śmierci siostry chowałam ją
od takiej dziewczynki. - Pokazała jakiej. - Prawda, kwiatuszku?! Zawsze
byłaś dobre dziecko. A Jorguś to już mój faworyt. Ukochany wnusio! - wzięła
go czule na ręce. - Kochasz ty babcię Zosię, syneczku, prawda?!
- Yes. I love baba Zocha.
Baba Zocha is okay - kiwnął grzywką Jorguś.
- Pewnie, że okay, ty mój
śląski byczku! Słodziaćku! - wycisnęła mu na policzku babciny całus, zostawiając
czerwone serce szminki, które Jorguś daremnie próbował zetrzeć.
Gdy następnym razem spotkałem
Malinę, powiedziała mi, że w Polsce ciotka Zocha była super. Zwłaszcza
świetnie opiekowała się Jorgusiem. Wciąż wzdychała, że nigdy nie była w
Kanadzie, a całe życie o tym marzyła.
- Kanada, Boże święty! Wodospad
Niagara! Jak ty masz dobrze! - nawijała mi wciąż. - Pomyślałam sobie, niech
ma. Zrobię jej ten favor na stare lata. Jak popatrzy sobie na Niagarę,
może jej się przetka w głowie pod wpływem wodospadu i przypomni sobie,
jaka była dla mnie słodka w moje sweet sixteen. Ja jej tu do przytułku
nie oddam. Nie można być zbyt pamiętliwym, prawda? - rzekła wielkodusznie.
- A przy okazji ubiłam dobry deal. Lepszej baby-sitter niż ciotka Zocha
nie znajdę. Ciotka nigdy własnych dzieci nie miała, to teraz się wyżywa.
Wujka Zenka nie ma, więc sama słodycz, bo w sumie poczciwy babus...
Malinie też wielki Puryc
się kłania, pomyślałem. Pucybuta co prawda do naszej redakcji nie sprowadziła,
ale błysnęła nie mniej niż Szalom Asz w Budzie. Wreszcie mogła zadać szyku
i pokazać ciotce, kogo kiedyś sponiewierała i oddała do domu dziecka.
Muszę przyznać, że nie zauważyłem
w Malinie żadnych zmian w zachowaniu w związku z nagłym awansem z byłej
Walcmistrzowej na przyszłą Farmerową. Zaczęła się tylko ubierać w "Holt
Renfrew",jednym z najwytworniejszych magazynów w Toronto. Nie pozwalała
też Farmerowi nosić się jak dawniej. Ostro wzięła się za jego strój. Wyrzuciła
na śmietnik flanelową koszulę i wytarte portki. Zagroziła, że jeśli tak
dalej będzie się ubierał, to za niego nie wyjdzie, bo z obszarpańcem nie
myśli chodzić. Z tego pogromu Stach ocalił tylko głowę z płócienną czapką
jako ostatni relikt dawnej kawalerskiej mody. W nowym stroju nie był może
tak odmieniony jak na gali w Casa Lomie, ale na tyle inny, by dawny Farmer
zniknął bezpowrotnie. Musiałem przyznać, że w tym nowym stanie mój druh
z ogierni wyglądał świetnie. Seniorem został, bo trudno inaczej, tego nawet
młoda klacz nie zmieni, ale nabrał sznytu i z przyjemnością na niego patrzyłem.
Odmłodniał i przestał suwać nogami. Na jego twarzy pojawił się wyraz szczęścia
prawie taki jak u lwa Bongo. Biła z niego męska pewność. W tweedowej angielskiej
marynarce od Strollera stał się nobliwym starszym panem, przy którym każda
kobieta czuje się bezpiecznie. Malina w jego prezencję wkładała całą swą
ambicję. Gdy chwaliłem nowy strój, cieszyła się jak dziecko. Było to tym
dziwniejsze, że do ubioru Alojza nie przywiązywała żadnej wagi. Wagowy
Walcmistrz mógł nosić się, jak chciał. Widać w wypadku Stana poczuła się
kreaturką, prawdziwą matką stworzenia, a efekt tych narodzin i uległość
modela dawała jej twórczą satysfakcję. Oczywiście środowe jazdy starym
pikapem skończyły się i przeszły do historii. Farmer ustalił z Majorem,
że suchy chleb dla koni będzie woził ktoś inny.
Data ślubu została ustalona
i w oczach Maliny urosłem do czwartej potęgi. Byłem nie tylko pisarzem,
mistrzem i naczelnym redaktorem, ale świadkiem pana młodego i najbliższym
jego powiernikiem. Totumfackim, jak się dawniej mówiło. Bruderszaft wypity
z nim w ogierni pozostawił trwały ślad. Zająłem opustoszałe miejsce po
Piotrze. A nawet więcej. Bo jako senior szarpany tymi samymi mękami Tantala
byłem mu poniekąd bliższy. Do tego doszła wspólna z moim ojcem obozowa
przeszłość. No i ta trzecia wróżba Zoricy, ~ której tylko mnie opowiedział.
Malina szybko wyczuła tę naszą zażyłość. Pewna jednak, że ją lubię i na
jej wdzięki jestem podobnie czuły jak pan młody, nie obawiała się moich
wpływów i nie torpedowała naszej męskiej przyjaźni. Wiedziała, że jestem
również po jej stronie i cieszę się, że wreszcie u boku kochającego ją
do szaleństwa Stacha znajdzie spokojną przystań dla siebie i Jorgusia po
tych cięgach, których nie szczędził jej los. W końcu mnie się też zwierzała,
szukając rady i pociechy. O jej pechowym życiu zbyt wiele wiedziałem. Może
jedynie Piotr wiedział więcej.
|