Zaczęłam znowu pracować na tych domkach. Lepsze to niż nic.
Ale nowe nieszczęście - rozeszła się pogłoska, że taki urząd łapie Polaków,
którzy pracują nielegalnie, i deportuje do Polski. Wszyscy popadli w popłoch.
Wiadomo, że każdy z nas pracuje tu nielegalnie. Takiego mojego znajomego
to dopadli w fabryce, skuli w kajdany, przywieźli do domu, kazali zabrać
rzeczy i jak złoczyńcę odwieźli na lotnisko i do Polski. Ludzie bali się
wychodzić na ulice, do sklepów. Niektórzy nawet mówili, że to Polacy jeden
na drugiego donosili do tego urzędu. Aleja tam nie wierzę, chyba to tylko
plotka. Gdzieżby tam brat bratu zrobił coś takiego?
Tak to przygnębiony każdy chodził, bo w każdej chwili mogą złapać i koniec
z zarobkiem. Żegnaj, Ameryko!
Szczęśliwy był ten, kto miał zieloną kartę. Co prawda mało kto z tych wakacjuszy
miał tę kartę, ale niektórzy mieli. Przedtem to można było ją prawdopodobnie
sobie kupić. Kosztowała wprawdzie niemało, ale się opłaciło, bo to człowiek
się nie szwendał po jakichś urzędach, nie czekał latami, nie musiał się
żenić. Ot, dzisiaj zapłaciłeś, a jutro dostałeś. A jak ma się tę kartę,
to człowiek inaczej się zaraz liczy, i zarobek lepszy, i robota lżejsza,
a jakie się ma powodzenie! Kiedyś, pamiętam, jak byłam młoda i jakiś chłopak
chciał panienkę do domu zaprosić, to mówił, że ma znaczki do oglądania,
kanarki, czy coś innego - a tutaj to taki od
razu startuje z zieloną
kartą. Ale, jak mówiłam, te czasy, jak tę kartę można było zdobyć, minęły,
wszystko musi być teraz legalnie.
Najlepszy sposób na tę kartę to ożenek. Żeni się taki bez karty z taką
z kartą i po krzyku, wszystko legalnie. Co prawda te śluby teraz to podrożały.
Oj, podrożały! Nawet parę tysiączków trzeba wybulić, aby się z kartą ożenić.
Ale ludzie płacą. Moja koleżanka to też dla tej karty wyszła za mąż. Co
prawda, miała w Polsce męża i dzieci, ale to tutaj głupstwo - adwokaty
tak załatwią, jak się im dobrze zapłaci, że za tydzień już człowiek jest
wolny, mało tego, nie ma znaku, że się było żonatym czy mężatką. Kawaler
i panna od urodzenia. Zresztą te rozwody w Polsce są nieważne, to co sobie
mają ludzie żałować? Więc ta moja koleżanka wyszła za mąż, zapłaciła ile
trzeba, wesele sprawiła, pan młody wziął pieniądze i poszedł. Jak stracił
te pieniądze, to przypomniał sobie, że nie miał nocy poślubnej - wrócił.
Jeszcze mu jeść musi dawać!
Ale takie wypadki rzadko się zdarzają. Przeważnie ludzie grzecznie te interesy
załatwiają. Z rączki do rączki! Ja na tę kartę to liczyć nie mogłam. Pieniędzy
nie miałam. Co ma być, to będzie, wola Boska.
Stałam się trochę spokojniejsza, bo ten traktor już wysłałam. Miałam ochotę
nawet wracać, ale Franuś mi pisze, że a to, a to tamto by się jeszcze przydało
i dobrze by było, abym jeszcze trochę popracowała. Trzeba teraz dom postawić.
No - myślę sobie - ja tu jeszcze niejeden roczek przy moich zarobkach posiedzę.
Zaczęłam znowu szukać roboty, ale szczęścia jakoś nie miałam, gdzie poszłam,
to albo już zajęte, albo się nie nadawałam. Co prawda to te wiejskie kobiety
i tak miały więcej szczęścia, najgorzej to tym z tytułami, im ciężko co
znaleźć. Jak taki pracodawca zobaczył taką paniusię, to nie ma mowy, żeby
przyjął. Jemu trzeba zdrowej, silnej baby, wytrzymałej, żeby nie kwękała
i nie narzekała, że za dużo roboty. Nieraz żal mi było tych bidulek, nienawykłe
to do roboty, wydelikacone. Ale co miały robić? Pracować trzeba. Tutaj
nie ma dyrektorowej, tu na tego dolara trzeba ciężko pracować.
Chociaż niektórym to nawet życie układało się nieźle. Jedna moja znajoma,
profesorka, poznała takiego Amerykanina z kupą forsy. Tak się rozkochał,
że nawet żonę i dzieci porzucił, mieszkanie jej wynajął, kupował, co chciała,
pracować jej nie pozwolił. Miał tylko jedną wadę: był zazdrosny. Jak wychodził
do pracy, to ją w domu zamykał, a jak musiała pójść do rodziny czy gdzieś
coś załatwić, to jej zakładał taki pas na cnotę. Chyba żeby tej cnoty nie
zgubiła? Czego to te ludzie nie wymyślą? Niejednej to by się taki pas przydał.
Gubią te cnoty byle gdzie, że i znaleźć później nie mogą. Ale co zrobić,
takie to już życie.
Kiedyś poszłam sobie do takiego sklepu, co to używaną odzież można za bezcen
kupić. Dużo naszych tam kupuje, bo to tanie, za parę dolarów można tego
wory nakupić i parę paczek do Polski wysłać. Wybieram te spódnice, a tu
przychodzi jakiś pan i prosi, żeby mu pomóc dla żony coś wybrać, bo on
się na babskich szmatach nie zna, tylko żeby było tanie.
Od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać. Nawet miły był i grzeczŹny, tylko
bardzo samotny. Przyjechał prawie w tym czasie co ja, był jakimś ważnym
dyrektorem w Polsce, przyjechał tutaj po to, aby zarobić. Jego brat też
był w Ameryce i teraz ma chałupę w górach, a koło tej chałupy basen i on
też musi mieć taką chałupę z basenem. Pracuje w fabryce, zarabia mało i
dlatego musi bardzo oszczędzać, schudł już dwadzieścia kilo.
Żal mi się zrobiło biedaka, a że akurat ugotowałam bigos, to go zaprosiłam
do siebie. Przypiął się do tej kapusty, tylko uszy mu się trzęsły. Jak
sobie już podjadł, to zaczął się tak rozglądać po tej mojej piwnicy i mówi,
że dobrze mi się mieszka, bo oszczędnie, a łóżko to mam takie, że na dwoje
by starczyło. Wcześnie dość wyszedł ode mnie, bo miał daleko do domu, a
autobus kosztuje, to musiał iść piechotą.
Na drugi dzień ledwie przyszłam z roboty, a on już czekał. Poczęstowałam
go czym miałam, pogwarzyliśmy sobie i wieczorem poszedł do domu. Przychodził
tak co dzień, nieraz to aż zła byłam, bo chciałam sobie odpocząć czy gdzieś
wyjść, a tu nie mogłam, bo już czekał. Nawet się już zrobił jakiś grymaśny,
to mu to nie smakowało, to tamto. Musiałam nieraz aż prosić, żeby tylko
zjadł.
Kiedyś wracam z roboty, a ten czeka przed drzwiami z walizkami. Aż mnie
zatkało. Co to - myślę sobie - nic, tylko pogorzelec, widocznie chałupa
mu się spaliła albo do Polski wyjeżdża. Zdziwiłam się niepomiernie, bo
wiedziałam, że pieniędzy ma dopiero na ten basen, a gdzie jeszcze chałupa...
Ale on bardzo szybko wyprowadził mnie z błędu. Mówi mi, że umyślił sobie,
jak żyć oszczędniej. Po co ma wydawać na mieszkanie, jak u mnie łóżko szerokie,
to się zmieścimy oboje. No to co miałam zrobić, wyrzucić człowieka na ulicę,
nie przygarnąć? Przygarnęłam.
|