Nagle taki rumor się zrobił, jakby w sam środek tego cyrku piorun trafił.
Wpadam sprawdzić, co się dzieje i widzę, że ten starszy wrócił, chyba niespodzianie.
Ryczy, jakby go kto dożynał, resztki włosów sobie wyrywa z łepetyny, Adasia
za kołnierz trzyma i jęczy:
- Zdradzasz mnie,
podeptałeś moje uczucia, wynoś mi się zaraz, ty wiarołomco! Przeklinam
cię! Z mojego mieszkania dom schadzek urządzasz!
Wykrzykiwał co najmniej jak chłop na swoją babę, gdy ją z innym na grzechu
przyłapie. Adaś blady, trzęsie się jak galareta, coś tam bełkocze. Przebierańcejak
zaczęli dawać drapaka, to ino schody dudniły, jeden to nawet babskie majtki
zgubił. Na wpół gołe powylatywali. Sodoma i gomora, co się działo.
Wpadłam do mojego pokoju, przed obrazem Matki Boskiej krzyżem się rzuciłam
i zaczęłam się modlić:
- O Matko Przenajświętsza,
czemu to musisz patrzeć na takie plugastwa? Spuść jakąś lawę ognistą, nie
pozwól, żeby szatan panował nad światem. Przecież to już koniec świata
się chyba zbliża. Chłopy z chłopami żyją, boskie prawa odwracają i ty na
to patrzysz?
Jak Karol wrócił z roboty, to już byłam spakowana. Ostro powiedziałam,
że ani minuty nie będę pod dachem, gdzie szatan króluje. Jak on chce zostać,
to niech zostaje, ja wracam na stare miejsce. Nie bardzo miał ochotę wracać,
już przyzwyczaił się do darmowych luksusów, ale widzi, że ze mną nie przelewki,
to się zebrał i ciemną nocą wyszliśmy. Nawet dobranoc tym antychrystom
nie powiedziałam, tylko splunęłam przez ramię, żeby zły duch się ode mnie
odsunął. A miałam ich za takich porządnych ludzi!...
Tak to wróciłam na swoje śmieci, tylko że ta moja komórka była już zajęta.
Mieszkała tam teściowa z zięciem, żeby zięć na obce baby nie wydawał. Jedną
noc żeśmy się jakoś przytulili, a na drugą trzeba było szukać mieszkania.
Szybko nawet znaleźliśmy, ładne, czyste, gospodarze widać ludzie porządne,
dbające. W mieszkaniu czysto, o porządek dbają, kanapy, dywany, lampy taką
folią ponakrywane, żeby się nie zakurzyły, na niektórych meblach to jeszcze
cena wisi, wszystko jak nowe. Pokoik
mieliśmy też ładny, tak
że żyliśmy sobie jak gołąbki. Już nawet do tej Ameryki zaczęłam się przyzwyczajać,
dobrze mi było, chociaż dolarów już tak do banku nie nosiłam, bo to wydatków
od groma, chłopu jeść i od czasu do czasu pić dać trzeba, a to kosztuje.
No i co tam, raz się żyje!
Zawsze tak jest w życiu, że co dobre, to niedługo.
Karolek mi odszedł!
Już żem się do niego przyzwyczaiła, zawsze chłop w domu to jakoś raźniej,
a tu masz, znowu się do jakiegoś innego przyzwyczajaj. Znalazł sobie inną,
bogatą. Babsko wprawdzie stare, zdarte, ale za to z dwoma kamienicami.
Tak się koło niego zakręciła, zapisy zrobić obiecała, że chłop zgłupiał,
kamienicznikiem mu się zachciało zostać. Wiedziałam, że moje prośby nic
by nie pomogły, to nawet nie prosiłam. Tak się zapamiętał w tych kamienicach,
że zapomniał nawet o tym basenie. Tylko liczył, ile to dolarów będzie zgarniał.
Pożegnał się ze mną i powiedział, że krzywd mi pamiętać nie będzie, zabrał
walizki i wyszedł. Ta podstarzała dziewica już w samochodzie siedziała
i czekała, aby go zabrać do siebie.
Smutno mi było trochę samej, ale już nie rozpaczałam jak po pierwszym.
Trudno - powiedziałam sobie - widać tak musiało być. Mam nauczkę. Nigdy
chłopa do siebie nie brać, nie skakać koło niego, każdy z nich jak ten
pies, pójdzie tam, gdzie mu lepiej. Najlepiej mieć takiego dochodzącego,
przyjdzie od czasu do czasu, człowiekowi czas umili i pójdzie w swoją stronę.
Żadnego prania, prasowania, czysta przyjemność. Byłam trochę spokojniejsza,
z pracy do sklepów - nakupiłam, co potrzeba, w paczki i do Polski.
Nadchodzą święta, lecz radości w człowieku jakoś nie ma. Łazi się po tych
sklepach, patrzy na ludzi, jak zabiegani gonią po te prezenty, a w człowieku
jakaś pustka, jakby przez szybę patrzał. Jest tu niby wszystko, w kolejce
stać nie trzeba, ale jakoś nic nie cieszy.
Czy pamięta Pani święta w Polsce?
Tydzień naprzód człowiek się uwijał, chałupę bielił, szorował do czysta,
chleby, placki jak koła się piekło, wieprzka żywota się pozbawiaŹło, kiełbasy,
kiszki się wędziło, żeby tylko to Narodzenie Dzieciątka godnie przyjąć.
Albo Wilia, wszyscy wypucowani, wymyci, czekają na tę pierwszą gwiazdkę,
żeby wspólnie zasiąść do kolacji, przełamać się opłatkiem, życzyć sobie
wszystkiego najlepszego. Nawet zwierzynie dawało się opłatek. I kolędy,
że Pan Jezus nam się narodził. W każdym polskim domu zostawia się jedno
puste miejsce przy wigilijnym stole dla kogoś, kto może zabłądził, dla
kogoś, kto jest sam, albo dla tego, kogo nie ma między nami. A później
pasterka. Kto żyw, kto tylko nogami ruszał, to musiał być na pasterce.
Ludzie nawet z daleka podążali, czym kto mógł, saniami, piechotą. Jak zaśpiewali
Wśród nocnej ciszy, to się zdawało, że mury kościoła się rozpadną, tak
cały drżał. Każdy był jakiś radosny, nie myślał o swoich strapieniach,
biedach, których w żadnej chałupie nie brakowało, oj, nie.
A tutaj jakoś inaczej, gdyby nie te choinki i dekoracje, to człowiek by
nawet nie wiedział, że to święta. Oj, ciężko być w te dni samemu, ciężko,
a już najgorzej tym, co mają rodziny w kraju, dzieci, mężów, żony. Chciałoby
się zasnąć i obudzić dopiero po świętach, żeby nie myśleć, że tam te nieboraki
same, matki czy ojca potrzebujące.
Poszłam ci ja na tę kolację do moich sąsiadów, gdzie przedtem mieszkałam.
Złożyliśmy się po parę dolarów, co trzeba kupiliśmy i zasiedliśmy do tego
stołu. Każdy miał łzy w oczach i za gardło coś ściskało.
Każdy był myślą w kraju, ze swoimi. Tym bardziej że w Polsce niespokojnie,
rozruchy. Wojna, jak to tutaj nazywają. Ani wiadomości, ani listów od swoich.
Nie wiadomo, czy żyją, co z nimi jest. Oj, Pani, co my żeśmy tutaj przeżyli,
niejeden to i posiwiał, wracać nie ma czym, bo samoloty nie latają, a poza
tym każdy się boi, bo kto to wie, jak tam w tej Polsce będzie, czy będzie
można żyć?
Oj, ciężkie były te chwile, ciężkie, każdy do kościoła szedł i Bogu polecał
swoje strapienia i swoich bliskich. A ilu ludzi przez to zdecydowało się
zostać, to i nie policzyłby. Każdy pracował jak wół, cieszył się, że się
dorobi, a teraz boi się wracać.
Pani, dlaczego tak jest?
Przecież każdy kocha ten swój kraj, nawet ci, co to na stałe tu mieszkają.
Też chyba wróciliby, gdyby było inaczej. A ile dolarów by do Polski nawieźli,
ile dobra?
Ale różnie bywało. Jak te samoloty zaczęły latać, to niektórzy wracali,
tylko że mało który jechał z radością, że pieniądze wiezie, że swoich często
po latach zobaczy. Każdy był jakiś przybity, żal im było wyjeżdżać, chociaż
tutaj też nieletko.
Pani, ile nieszczęść przez to, ile dzieci zostawionych w Polsce na łasce
losu, ile małżeństw rozbitych?! No, bo jak jedno albo drugie siedzi tu
latami, to czy można się dziwić, że znajdzie sobie kogoś tu czy tam? Każdy
jest żyjący, a samemu żyć trudno, więc szukają sobie kogoś, żeby wspólnie
jakoś łatwiej przejść przez ten czas. Ale nawet jak wrócą do siebie, to
już i tak życia tam nie będzie jak trzeba, małżeństwo musi być razem, ot
co. Jak taka długa rozłąka, to się od siebie odzwyczajają, stają się obcy
dla siebie.
|