MIESZANKA
FILMOWA
Ostatnio
skonstatowałem dość niezwykły trend w kinie, zwłaszcza hollywoodzkim. Chyba
z powodu braku nowych konceptów na scenariusze, powstają obecnie dziwne,
wręcz od czapy, mieszanki gatunkowe, które właściwie nie mają ze sobą nic
wspólnego. Tak jakby wrzucono do kapelusza różne gatunki filmowe i wybierano
losowo co się przytrafi. I z racji takiej nowej formuły, której nie można
brać na poważnie, są to zazwyczaj filmy serii B, czyli głupawe dość, acz
spektakularne komedio-dramaty.
Już
14 lat temu, mierna acz zabawna i widowiskowa komedia Wild Wild West
z Will Smithem, zawierała elementy Science-Fiction w realiach tytułowego
Dzikiego Zachodu. Retro-roboty czy inne odjechane mosiężne wynalazki i
zabawki w niej obecne pasowały do nurtu tzw. steampunk, czyli stylu retro,
prymitywnej, parowej technologii mechanicznej.
Lecz
pierwszy film, który w moim odczuciu rzeczywiście zmieszał olej i wodę
to z Cowboys and Aliens z 2011
r,
w którym w realia westernu wprowadzono prawdziwą Sci-Fi i kosmitów z innej
planety. Można go obejrzeć dla tzw. obciachu, bo film większych artystycznych
wartości niestety nie przedstawia.
Ostatnio
obejrzałem dwa inne takie filmy - mutanty gatunkowe. R.I.P.D., czyli
Rest
in Peace Department - opowiada o służbie policyjnej zza światów i łowieniu
zbuntowanych, przestępczych duchów. Trochę podobne do sławetnych
Ghostbusters
minus inteligentny humor. Zamiast tego mamy bełkoczącego Jeffa Bridges'a
i oczywiście groźbę Apokalipsy, która jest obecnie wymogiem każdej szanującej
się mega-produkcji hollywoodzkiej.
O wiele
lepiej wypadł Abraham Lincoln - Vampire Hunter (Łowca Wampirów).
Tutaj,
zanim sławny prezydent USA został politykiem, jako młody panicz wdał się
w krwawą walkę z podstępnymi wampirami, które zabiły mu rodzinę. Film jest
znakomicie zrobiony, z dobrymi aktorami i scenariuszem. Historia jest troszkę
z kanwy Matrix'a, czy Batmana, gdzie nasz nowicjusz otrzymuje
wykształcenie bitewne i duchowe od tajemniczego mentora. A swoje doświadczenia
w walce wręcz Lincoln jakoś przekuwa na opiekę nad narodem amerykańskim
oraz inspirację i nieugiętość w sprawiedliwym rządzeniu. Można powiedzieć,
że to taka historyczna krypto-laurka dla Ameryki, w której element obciachowego
horroru miałby przyciągnąć do kin młodzież, która przy okazji nauczyłaby
się, że taki Lincoln był kiedyś ważnym prezydentem USA.
Na
deser - to co obiecałem miesiąc temu, czyli Wenus w Futrze mistrza
Polańskiego. Film bardzo nietypowy, nawet dla Polańskiego, choć jak zwykle,
stary kocur kroczy swoimi własnymi drogami. Rzecz rozgrywa się na deskach
opustoszałego paryskiego teatru, pomiędzy zaaferowanym reżyserem a aktorką
starającą się o rolę. Genialny Mathieu Amalric partneruje tu zdolnej i
seksownej, acz nierównej aktorsko żonie Polańskiego - Emmanuelle Seigner.
Ta bardzo teatralna (zaczerpnięta ze sztuki broadway'owskiej) produkcja
jest eksploracją natury męsko-żeńskiej; skomplikowanych, często perwersyjnych
gierek i upodobań jakie drzemią w człowieku, i w relacjach z płcią przeciwną.
Świetne, choć może zbyt długie, lecz błyskotliwe i subtelnie humorystyczne
dialogi wyznaczają tu akcję i determinują zmieniający się stosunek pomiędzy
coraz bardziej dominującą kobietą-aktorką a coraz bardziej jej uległym
mężczyzną-reżyserem. Następuje wymieszanie jak i zamiana ról, oraz
nieco Freudowska wizja seksualności, z jej antycznymi symbolami i obsesjami.
Można tu dostrzec pewne surrealistyczne wpływy Davida Lyncha jak i kameralne
i psychologiczne Larsa von Triera. Przypomniała mi się również Persona
Ingmara Bergmana, w której dwie kobiety opowiadają sobie o swoich jaskrawych
doświadczeniach erotycznych. Film jest raczej dla starszej widowni i kontynuuje
ulubione tematy Polańskiego z obrazów takich jak Nóż w Wodzie, Lokator
czy Gorzkie Gody (Bitter Moon) o tożsamości, seksualności i walce
charakterów.
Na
koniec życzę Szanownym Czytelnikom jak i Polonii montrealskiej radosnych
i ciepłych Świąt, oraz samych zachwytów kinematograficznych w nadchodzącym
Nowym Roku 2014.
Wasz
|