HOLLYWOOD
KONTRATAKUJE
No
i zaczęło się kolejne, miejmy nadzieję niezbyt gorące lub burzliwe lato.
W Warszawie od kilku dni jest sielankowo, cieplutko, słonecznie. Po wiosennych
wybrykach deszczowych w postaci kilku silnych nawałnic, które sparaliżowały
miasto i zalały wiele gospodarstw na wsi, mamy wreszcie spokój.
Ja
sam pewnego popołudnia brodziłem po kolana w deszczówce, która wręcz wdarła
się do pobliskiego centrum handlowego!
W kinach
na razie spokój, ale gotuje się ostra ofensywa hollywoodzka, czyli spektakularne
letnie super-produkcje, najlepiej o końcach świata czy innych apokalipsach
różnej maści. Hollywood jest zupełnie jak amerykańska armia - mega budżety
i mega środki.
Kiedyś
lud chodził na egzekucje szubrawców czy heretyków, dziś wymagania szerokiej
widowni są stosownie większe, globalne a czasem wręcz kosmiczne. Dlatego
też widzimy silny powrót kina Sci-Fi, o wiele obecnie łatwiejszego do wyprodukowania
dzięki postępującej potędze graficznej i wizualnej, jak i niesamowitym
technikom modelowania, wręcz stwarzania wirtualnej rzeczywistości na dzisiejszych
superkomputerach. Nawet już wymyślili patenty na zbliżenia wirtualnych
aktorów, doklejając im zeskanowane twarze tych rzeczywistych.
Przykładem
jest tu całkiem przyzwoita nowa wersja Supermana, czyli 'faceta
ze stali'. Kiedyś musieli bawić się w jakieś trampoliny czy ekrany aby
pokazać naszego latającego herosa. Dziś widzimy dokładnie to co mamy
widzieć, perfekcja wizualna jest wręcz absolutna. Nawet imponujący tors
obecnego Supermena został cyfrowo napompowany. Dlatego też wciąż najważniejsze
powinno być dobre opowiedzenie i zagranie przez utalentowanych aktorów
ciekawej historii, bo ze strony technicznej już 'nie ma zmiłuj'. I często
ze smutkiem się ogląda jakieś prze-produkowane za setki milionów dolarów
gnioty (Transformers to piękny i klasyczny przykład) z durną obsadą
(giń Shia LaBeouf, giń!) i scenariuszem.
Tak
więc tego lata ponownie będzie można podziwiać kolejne rozpasane produkcje
Hollywoodzkie za SETKI milionów dolarów. I lepiej aby były dobre, bo przegrana
w takiej stawce i skali może doprowadzić któreś studio do bankructwa, i
czasem w przeszłości to następowało.
Ja
osobiście stawiam na zaskakujące i widowiskowe Elysium, w reżyserii
Neill'a Blomkamp'a - sławetnego twórcy kultowego już District 9. Sytuacja
jak zwykle u niego metaforyczna socjologicznie. Przyszłościowa planeta
Ziemia to getto/śmietnik dla ubogich, a na orbicie krąży sobie olbrzymia
luksusowa stacja kosmiczna, zwana Elysium, dla uprzywilejowanej elity.
Matt Damon, w roli naszego bohatera będzie musiał z jakiegoś palącego powodu
przedostać się na tą dobrze strzeżoną stację i chyba dramatycznie naruszy
status
quo całego świata.
O wiele
gorzej, choć nigdy nie wiadomo, prezentuje się Pacific Rim, mistrza
spektaklu Guillermo del Toro. Tutaj, aby stawić czoła inwazji ogromnych
potworów ludzkość wyprodukowała własne, ogromniaste, kierowane przez wewnętrznych
pilotów roboty. Coś jak Iron Man do szóstej potęgi połączone z Transformers
i japońskimi filmami o potworach, jak Godzilla kontra Mecha-Godzilla.
Dla
mniej dojrzałej widowni na pewno ciekawy będzie też super-western z Johnny
Depp'em - Lone Ranger (Samotny Jeździec). Taka amerykańska wersja
Robin Hooda. Za ćwierć miliarda dolarów możemy się spodziewać spektaklu
na miarę co najmniej Piratów z Karaibów, z resztą reżyser jest ten sam
(o wdzięcznym nazwisku Gore Verbinski).
A ja
tymczasem wybieram się wkrótce na dwa bardzo kontrastujące filmy z jednej
strony kulturowego spektrum - World War Z, o apokalipsie z milionami
zombie i Bradem Pittem, który chyba ocali swoją rodzinkę, oraz przy okazji
świat. A z drugiej, z pewnością ciekawy film dokumentalny o fascynującej,
wciąż żywej legendzie kina światowego, wrażliwym, neurotycznym geniuszu
jakim jest Woody Allen. Bo tak naprawdę nie trzeba wcale wiele, aby stworzyć
dobry film.
|