IDY MARCOWE
W ostatnim
artykule jeszcze nie wiedziałem jakie nagrody zostaną rozdane podczas ceremonii
Oskarów. W Polsce podniecano się nominacją filmu Agnieszki Holland "W Ciemności",
o garstce Żydów cudem ocalałych we lwowskich kanałach podczas II Wojny.
Jako że udało mi się obejrzeć i ten film i irańskie "Rozstanie", które
w końcu otrzymało złotą statuetkę, to raczej przychylam się do decyzji
Akademii. "Rozstanie" to film wciągający i wybitny pod każdym względem,
który trafi do kanonu klasyki kina, podobnie zresztą jak "The Hurt Locker"
dwa lata temu. Film pani Holland, choć świetnie wykonany i traktujący o
wyjątkowo trudnym psychologicznie, a i technicznie, epizodzie wojennym,
niestety nie jest zbyt spójny. Jest to raczej chronologiczny zlepek sytuacji
i anegdot zaczerpniętych z książki Roberta Marshalla traktującej o tej
niezwykłej historii. Reakcja Pani Holland na przegraną była raczej kwaśna,
i skupiła się na głównym zwycięzcy wieczoru, francuskim "Artyście", którego
nie miałem okazji jeszcze obejrzeć. Samej ceremonii również nie zaliczyłem,
z powodu 6-cio godzinnej różnicy czasowej. Jestem fanem kina, ale zarwanie
niedzielnej nocki w moim wieku już mi nie pasuje.
Obejrzałem
za to głośną "Różę" Wojciecha Smarzowskiego, o której wspomniałem miesiąc
temu. Jest to jeden z bardziej przykrych, trudnych i ogólnie krwawych polskich
filmów ostatnich lat. Tak jak film Holland, traktuje bezkompromisowo o
mniej znanych kartach II Wojny, i jej konsekwencjach. Wieś na Mazurach.
Dwoje ludzi ciężko doświadczonych wojną i życiem próbuje stworzyć jakieś
szczęście dla siebie. Niestety, nowy komunistyczny "porządek" oraz powojenny
chaos drastycznie przeczą nadziei na lepsze życie. Kreacje znakomite, zwłaszcza
nowej gwiazdy ambitnego kina, Marcina Dorocińskiego. Ale film, choć świetnie
zrobiony, jest bardzo tragiczny w swojej wymowie.
Nasza
dzisiejsza Polska na szczęście ma się dobrze. Potrafimy spojrzeć na siebie
w bardziej realistyczny sposób, czego dowodzą właśnie takie filmy. Można
na spokojnie i w oparciu o fakty, a nie o kłamliwą komunistyczną propagandę
roztrząsać obiektywnie naszą pogmatwaną historię. Ostatnio obejrzałem w
TV znakomity dokument o wydarzeniach Marca 1968r, gdy masowe protesty inteligenckiej
Warszawy i innych miast na rzecz demokracji i wolności obrócono w perfidną
kampanię nienawiści i wydalono większość Żydów z Polski. W samym Montrealu
żyje wielu ludzi wtedy wyrzuconych przez Gomułkę i jego aparat.
W ogóle
to trudno jakoś sobie to wytłumaczyć, że w Polsce nadal mieszka spokojnie
tysiące wiernych i ambitnych kolaborantów komuny, którzy uniknęli jakichkolwiek
konsekwencji za przestępstwa polityczne sankcjonowane wtedy przez władzę
"ludową". Nastał czas względnej stabilności ekonomicznej i politycznej,
gdy można skupić się na trudnych zwykle sprawach narodowych i kulturowych
Polski i Polaków. Nareszcie możemy rozwijać się i rozmawiać o problemach
wstydliwych i bolesnych, bez typowego straceńczego romantyzmu i rozdzierania
koszul na piersiach. Polska jest z wielu względów krajem wyjątkowym, który
ma wielki potencjał oraz masę talentu we wszystkich dziedzinach.
Na
koniec fajna anegdotka, ze świata kultury i filmu oczywiście. Może niektórzy
z was już dostrzegli, że współczesne polskie komedie romantyczne pozostawiają
bardzo wiele do życzenia. Ogólnie to byle jakie gnioty, pełne wulgarności
i kiczu. Prym w tej dziedzinie wiedzie właśnie rynsztokowy "Kac Wawa" zainspirowany
ch-amerykańskim "Kac Vegas" (oryginalny tytuł "The Hangover"). Film jest
tak idiotycznie beznadziejny, że znany krytyk Tomasz Raczek nazwał go,
nomen-omen, "rakiem polskiego filmu" i usilnie namawiał swoich czytelników
do omijania go szerokim łukiem. Skończyło się na
pozwie sądowym od producentów
wobec Pana Raczka! Najwyraźniej jego dosadna opinia zagroziła dochodom
z ich arcydzieła i postanowili się zemścić. Pytanie które się nasuwa
czy wobec tego pozytywne opinie krytyków powinny być nagradzane z wpływów
- kasowych, także dzięki nim, produkcji filmowych? Odpowiedzialny to, a
i widać, niebezpieczny zawód. Tyle na dziś.
|