MAJOWE
REFLEKSJE
Witam
ponownie Polonię montrealską. Już od prawie ośmiu lat nie mieszkam w Kanadzie
- na rzecz Polski naszej, i muszę przyznać, że nieco tęsknię za Montrealem.
Zostawiłem tu wielu przyjaciół, wiele miejsc, wiele ulubionych restauracji,
azjatyckich czy greckich...
Polska
jest nadal cudownym miejscem do życia, jest tu wielu ludzi dobrej woli,
dobra i coraz lepsza organizacja miejska, świetne sklepy ze znakomitym
jadłem i piciem. A obecne zawirowania polityczne są, mam nadzieję, przelotne,
i na pewno uświadamiają Polki i Polaków o ich obywatelskiej roli i sile
w demokratycznym społeczeństwie.
Dziś
opowiem o dwóch diametralnie odmiennych filmach. Jak to pytają, - co wolicie?
- najpierw dobrą wiadomość czy złą? Jak to zazwyczaj - ludzie wolą najpierw
złą, więc zacznę od niesamowitego filmu dokumentalnego o nieco zapomnianym
już, tragicznym masowym ludobójstwie w Indonezji w latach 60 ubiegłego
wieku. Reżyser - młody Teksańczyk Joshua Oppenheimer - nakręcił o tym w
2012 wstrząsający film dokumentalny pt.: Scena Zbrodni (The Act of Killing).
Opowiada w nim ze szczegółami, ustami samych bohaterów, o tamtych krwawych
czystkach antykomunistycznych.
Dwa
lata później nakręcił film, który obecnie obejrzałem. Scena Ciszy (The
Look of Silence) jest swoistym dopełnieniem poprzedniego. Tutaj Oppenheimer
filmuje młodego Indonezyjskiego okulistę, który odwiedza dawnych oprawców,
często swoich sąsiadów, i rozmawia z nimi o ich minionych barbarzyństwach.
Ci chwalą się i z dumą szczegółowo opisują swoją walkę z komunizmem.
Do
momentu, gdy on ich informuje, że zabito wtedy także jego starszego brata.
Wtedy następuje subtelna acz istotna zmiana w rozmowie. Temat, z abstrakcyjnego
i wręcz mitycznego po tylu latach, staje się namacalny i realistyczny.
Co z tego, że zabiliśmy bestialsko setki i tysiące jakichś komuchów? Tutaj
zabito brata człowieka, który z nimi rozmawia! Nie wiem jak to opisać dokładnie.
Ta jedna ofiara jest ważniejsza tylko dlatego, że tu jest obecny jej brat,
czy matka. A propos, reżyser z wielkim sercem i wrażliwością przygląda
się starej mądrej kobiecinie, matce obecnego rozmówcy oraz jego zabitego
brata. Sceny, gdy opiekuje się ona niedołężnym mężem zapadają na długo
w pamięć. Tyle o złym.
Piksele
(Pixels) to lekkie familijne kino w najlepszym wydaniu. Reżyser Chris
Columbus jest weteranem Hollywoodu, z takimi zabawnymi hitami jak Home
Alone czy Mrs. Doubtfire. Tutaj, w dość przewrotny sposób następuje
powrót do klasyków gier wideo z moich nastoletnich lat. Muszę z lekkim
wstydem przyznać, że wydałem dużo ćwierćdolarówek w latach 80' w rozmaitych
Arcades (salonach gier wideo) w Montrealu. Ale cóż, nie było wtedy tak
zaawansowanych konsoli jak Playstation czy Xbox. W Pixelach mamy
klasyczny atak na Ziemię, a najeźdźcy z kosmosu przybierają formę Pac
Mana, czy też szacownych Space Invaders. Adam Sandler przewodzi
tu małej grupce świetnych graczy gier wideo, którzy jedyni mogą stawić
czoła pikselowym złoczyńcom.
Film
jest zabawny i nieco straszny, przypomina pastisz Avengers czy też Ironmana,
ale jak wiadomo, wszystko się dobrze kończy. Trzeba przyznać, że Adam Sandler
zrobił niesamowitą karierę. Zaczął od małych rólek w sit-comach, oraz
wygłupów w Saturday Night Live, a potem brał udział w, oraz stworzył wiele
sympatycznych komedii. Ogółem zaliczył ponad 50 ról. A jego neurotyczna
postać w bardzo poważnym filmie Punch Drunk Love (bardzo polecam),
jest wręcz wybitna.
Tyle
na dziś. Mam nadzieję, że nie namieszałem wam za bardzo w głowach, ale
cóż życie jak i sztuka mają swoje mroczne jak i jasne strony.
wasz
|