CZYŻBY RENESANS POLSKIEGO
KOLARSTWA?
Minione lato upłynęło pod
znakiem bezprecedensowych sukcesów polskiego kolarstwa. Rafał Majka najpierw
zajął znakomite szóste miejsce w Giro dItalia, a potem wygrał dwa etapy
w Tour de France i zajął pierwsze miejsce w klasyfikacji górskiej. Jakby
było mu tego mało, po ukończeniu tych dwóch piekielnych wyścigów wystartował
w Tour de Pologne i jako pierwszy od lat Polak wywalczył najważniejsze
trofeum, dzięki znakomitej postawie na ostatnich etapach. Jego kolega,
Michał Kwiatkowski, wygrał w Hiszpanii wyścig indywidualny ze startu wspólnego
mistrzostw świata, pokonujac całą czołówkę najsławniejszych kolarzy naszego
globu. Jego koledzy z ekipy też zasłużyli na najwyższe pochwały, rozgrywając
ten wyścig w taki sposób, by zapewnić mu zwycięstwo.
Przeczytałem powyższy akapit
i popadłem w zadumę. Wyobraziłem sobie gwałtowne protesty starszych miłośników
kolarstwa, zarzucających mi lekceważenie tak wspaniałych sportowców jak
Królak, Szurkowski, czy Szozda, wygrywających amatorskie mistrzostwa świata
i dominujących przez lata w Wyścigu Pokoju.
Ja też pamiętam lata pięćdziesiąte
i sześćdziesiąte. Mam dotąd w uszach hejnał Wyścigu Pokoju, dolatujący
co rok w pierwszej połowie maja z otwartych okien wszystkich mieszkań,
w których rozgorączkowani kibice słuchali w napięciu radiowych transmisji
z kolejnych etapów. Pamiętam wielką falę narodowego entuzjazmu, który uczynił
z pierwszego polskiego zwycięzcy tego wyścigu, Stanisława Królaka, niemal
bohatera narodowego. Toteż z myślą o młodszych Czytelnikach niniejszego
felietoniku pozwolę sobie na chwilę wspomnień.
Tak zwany Wyścig Pokoju i
Przyjaźni składał się z kilkunastu etapów i rozgrywany był początkowo na
trasie Warszawa - Praga lub Praga -Warszawa (co rok start i meta były przenoszone
do jednego z tych miast). Na początku lat pięćdziesiątych, kiedy mieszkańcy
Niemieckiej Republiki Demokratycznej przestali być traktowani przez polskie
władze jako potomkowie naszych odwiecznych wrogów i stali się miłującymi
pokój ofiarami hitleryzmu, trasa została zmieniona. Wyścig był odtąd rozgrywany
między trzema miastami - Warszawą, Pragą i Berlinem. Towarzyszyła mu niesłychana
wrzawa polityczno-propagandowa. Prasa i radio (nie było jeszcze wtedy telewizji)
wmawiały nam, że jest to najważniejsza i najbardziej prestiżowa impreza
kolarska na świecie. Relacje z etapów zajmowały w gazetach wiele stron,
a tylko bardzo uważny czytelnik mógł znaleźć gdzieś małą notatkę, dotyczącą
Tour de France czy Giro dItalia. Jako nieletni chłopiec bywałem w dniu
przejazdu Wyścigu wyganiany przez dyrekcję szkoły na trasę przejazdu kolarzy,
by swą postawą wspierać walkę o pokój. Była to największa strata czasu
od czasów budowy wieży Babel. Staliśmy przez kilka godzin, często w upale
lub potokach deszczu, na poboczu trasy, tylko po to, by przez kilkanaście
sekund widzieć przelatujący obok nas peleton. Dotąd pamiętam szum opon
i brzęczenie łańcuchów... Pamiętam emocje, towarzyszące radiowym transmisjom
i słyszę głos sportowego sprawozdawcy, Bogdana Tuszyńskiego, który wołał:
"oto na metę wpada Elek Grabowski, cudowne dziecko dwóch pedałów!".
(Wiem, że istnieją różne
wersje tego wydarzenia. Wiem, że niektórzy przypisują to słynne zdanie
innym sprawozdawcom i odnoszą je do innych kolarzy. Ja jednak kładę
rękę w ogień, że autorem tych słów był Tuszyński. I że chodziło o Eligiusza
Grabowskiego, który wyglądał na 15 lat i wszyscy mówili o nim "Elek").
Tak czy owak, jestem daleki
od lekceważenia osiągnięć znakomitych polskich sportowców z tamtych lat.
Ale powiedzmy sobie szczerze, że Wyścig Pokoju w porównaniu z Tour de France
czy Giro dItalia, miał w wymiarze światowym taką rangę, jak turniej tenisowy
o puchar burmistrza Zalesia Górnego w porównaniu do Wimbledonu. I choć
wmawiano nam latami, że zwycięzcy tamtych rywalizacji - Fausto Coppi, Gino
Bartoli, czy Federico Bahamontes - nie mieliby na polskich, czechosłowackich
i niemieckich szosach żadnych szans (choć nie wyjaśniano nam jakoś dlaczego
w naszym wyścigu nie startują), prawda wygląda inaczej. Dlatego doceńmy
wyniki naszych zawodowych kolarzy i życzmy im dalszych sukcesów. Może ich
sława wywoła tzw. efekt Małysza i zachęci do uprawiania kolarstwa następne
pokolenia. Czego Państwu i sobie życzę.
.. |
|
Andrzej Ronikier
ARCHIWUM
FELIETONÓW |
POLEĆ
TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA |
|
|
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,, |
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,, |
|